środa, 7 marca 2012

Quasimodo

Tych, co może czekają na jakieś spadki wagi, znów rozczaruję, ta bez zmian. Bez zmian też zwiększa ilość pochłanianego przeze mnie jedzenia. Ilość wolnego czasu dalej bliska zero. Przychodzę do domu i od razu udaję się w stronę łóżka, usypiając w drodze do poduszki.
Nie wątpliwie ten brak stabilizacji i stres jest przyczyną mojego obżarstwa. W końcu jedzenie jest jedyną racjonalną wymówką by zrobić sobie chwile przerwy w tym na wale pracy. Szef nie powie "nie jedz". 

Źródło
Ale nie o wymówkach miało być - choć mam ich więcej.

Zaczęłam dzień jak zwykle pobudką o 5.00. W pracy siedziałam do 19.30. Choć nie narzekam... wróć, nie narzekałam na kłopoty ze wzrokiem dziś już zaczęło mi się w nich coś rozmazywać i miałam problemy z widzeniem. 
Do tego chodzę jak Quasimodo. "Drewniane" nogi. Ręce - szczególnie lewa - ciągle lekko przykurczone, bo próba wyprostu powoduje duży ból. I "broń Boże" nie kichać, bo mięśnie brzucha krzyczą o litość. I to wszystko za sprawą zwykłych zakwasów. 

Jeszcze dobrze nie zapominałam o poprzednich, które miałam po czwartkowej jodze, i znów się borykam z ich znacznie silniejszą dawką. Tę przypadłość "zafundowało" mi 30to minutowe "Intro Pure Pomp". Jak sama nazwa wskazuje to był taki "malutki wstępniak" do zasadniczych ćwiczeń, które polegały na ćwiczeniach ze sztangą najpierw na ręce, potem na nogi i na końcu (już bez obciążeń) na brzuch. Cud, że w ogóle dotrwałam do końca. Jeszcze większy, że ja chcę tam iść znów w poniedziałek :) (no chyba, że mi nie przejdą te zakwasy, to jeszcze to rozważę ;))

Wychodząc z pracy przekonywałam siebie usilnie, że "padam na pysk". "Ciała nie czuję" - a raczej czuję aż za bardzo. Do tego ból brzucha spowodowany "przypadłościami kobiecymi". Baa!! Nawet włosy mnie bolą!!  I jeszcze parę dobrych powodów, by pomimo "środy z siłownią" nie powinnam tam w żadnym wypadku trafić. Wszystko na nic. Polazłam!! Jak to siebie tak mogę przekonywać... ( tak samo z tym, żeby teraz nie jeść ;)) Na miejscu nawet bez większych problemów wykonałam plan 20 min na orbiku i 60 minut na rowerku. Sądziłam, że może jednak nie wytrzymam całego plany zrealizować i też się "przeliczyłam" :)

Z jeszcze innej strony bardzo fajnie było wychodzić z siłowni o 22.00. Ludzi w centrum handlowym już prawie brak, parking mocno opustoszał. Czułam się trochę jak na prywatnym folwarku i jakaś taka atmosfera bardzo miła była, aż mnie dopadł jakiś taki patos czy jakieś inne podobne uczucie. Przemknęłam zupełnie nie ruchliwą trasą w trymiga do domu. I już 22.40 mogę sklecić ten pościk. 
Tylko jak ja jutro wstanę o 5.00 itd....??!!

Dobranoc :)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz