piątek, 2 marca 2012

Chwilka błogości

Wczoraj kładłam się spać w wyśmienitym humorze i bardziej przez rozsądek niż przez faktycznie odczuwalną potrzebę.

Dzień się zaczął zwyczajnie (tzn w odniesieniu do ostatnich dni). Poranna próba diety. Późniejsze jej złamanie. Zapiernicz w pracy. Poczucie jakiejś tam beznadziejności.

Po pracy w ramach odmiany w czwartek - zamiast we środę - poszłam na siłownię. I tutaj też jak dotychczas. Godzina i 20 minut, elipsa i rowerek z zalecanym tętnem 65% pracy serca czyli tak 120.

Potem przerwa 45 minut na koktajl białkowy, papieroska i posiedzenie i pogapienie się po klubie.

I... zaczęła się JOGA!!!  Klub ma ją w swojej ofercie w ramach abonamentu. Postanowiłam iść zobaczyć jak tutaj to wygląda. W tym roku jeszcze na jodze nie byłam. Ta na którą chodziłam była raczej spokojną odmianą. Byłam przyzwyczajona do prowadzącej, którą bardzo lubiłam. Ona tylko  rzucała nazwę asany a ja mogłam w sowim tempie wykonać ja prawidłowo.
Rzucając się w wir siłowni nie miałam czasu już chodzić tam ale bardzo często mi tego brakowało. Tu nie wiedziałam co mnie czeka. Z pewną nieśmiałością i pewnym poczuciem zdrady jednak stanęłam na progu sali.
Nie wiem jakim cudem będąc 3 minuty przed czasem zastałam już ćwiczących ludzików (o dziwo było 4 mężczyzn, na "moje" zajęcia chodziły same babki). Już z  lekka poczułam się skonfundowana. Nie wiedziałam gdzie są maty i ogólnie na wstępie zwróciłam na siebie uwagę o miejscu w najdalszym koncie sali, żeby nikt mnie nie widział też musiałam zapomnieć.
Źródło
Początek jak dla mnie był ostry. Co najlepiej odzwierciedlało tętno które było bliskie 150!! Po pół godzinie trochę zwolnił (prowadził chłopak) ale to i tak w porównaniu do tego co do tej pory praktykowałam było dość szybkie. Inna sprawa, że tutaj musiałam się patrzyć co on robi, bo rzadko rzucał nazwy asan, przez co dziś to raczej zaliczam do ćwiczenia jogi niż jej praktykowania. Mówił trochę inaczej niż poparzenia instruktorka, ale dzięki tamu dowiedziałam się nowych rzeczy W końcu to troszkę inna odmiana jogi. Pod koniec nawet odrobinę udało mi się wpaść w rytm. Na początku myślałam: "po co ja tu przyszłam" a pod koniec "przyjdę następnym razem, dam sobie jeszcze jedną szansę".

Najlepsze było potem. Po prysznicu i pomimo dość intensywnej dawce ruchu jakie sobie "zapodałam" czułam się wspaniale. W drodze do domu zamiast piosenek do wycia puściła sobie mantry do śpiewania. Także wieczór (choć późno wróciłam) miałam zrelaksowany, błogi i właśnie kompletnie nie chciało mi się spać. Nie było żadnych problemów na ten moment. Wszystko było jakieś takie piękne...

Nie wątpliwie w dwójnasób to dobrodziejstwo na mnie spłynęło. Tzn raz, że poczułam znów moc jogi. A po drugie widać potrzebowałam zmiany. Pomimo intensywności ostatnich dni, była to jednak w pewien sposób monotonia. Te same czynności, ludzie etc.

2 komentarze:

  1. Pięknie się zrobiło, życzę Ci jak najwięcej takich dni. Ja jakoś ostatnio nie mogę poczuć takiego spokoju a raczej zupełnie coś odwrotnego , może to przesilenie przedwiosenne. Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  2. joga...mam kolezanke ktora jest instruktorem, musze koniecznie sie do niej zwrocic - teraz juz to wiem - dziekuje ;-)

    OdpowiedzUsuń