sobota, 21 kwietnia 2012

Krem z brokułów

Czy Wy też tak macie, że jak się kładziecie spać, to mówicie sobie, że jutro to to i tamo a nazajutrz nic z tego nie wychodzi?
Wczoraj jak leżałam w łóżku myślałam, że jutro, to:
zacznę dzień od medytacji. Potem wezmę się za sprzątanie. Pojadę na siłownie. I oczywiście będę jeść jak trzeba. 
I co...?? Kurna wyszło!!! Rzadka to sytuacja ale wyszło :):)
Choć z tym jedzeniem to trochę nie do końca,bo miał być to taki trochę oczyszczający dzień. Wczoraj były w pracy imieniny Agnieszki więc znów najdłam sie różności w ilościach znacznych. Już trochę mam dość jedzenia. Tzn mój organizm doprasza się o odech a umysł niestety ciągle podsuwa nowe wizje czegoś pysznego do zjedzenia. Trzeba to przerwać i dziś miał być taki mały odwyk z bardziej płynnymi pokarmami. I było tak do jakiejś godziny 16, bo potem jednak zjadłam prawie normalny obiad, bo byłam w miejscu gdzie co krok to masa różnych pyszności i oczywiście nie wytrzymałam, ale przynajmniej wybrałam w miarę kulturalne jedzonko.

A wcześniej, ponieważ w kuchni, żeby coś ugotować widywana jestem bardzo, bardzo rzadko i przy tym nie lubię się przemęczać,i by było bardziej płynnie, stąd popełniłam krem z brokułów.

Składniki
- 1 świeży brokuł
- duża cebula
- szklanka bulionu warzywnego
- szklanka mleka
- 3 ząbki czosnku
- 1 łyżka oliwy
- biały pieprz





Cebulę i czosnek obrać i drobno posiekać. Podsmażyć na oleju.

Wlać bulion, zagotować i włożyć różyczki brokułów. Gotować 10 minut, tak by nie straciły intensywnego zielonego koloru (na moim zdjęciu tego nie widać, cyknęłam i nie sprawdziłam co wyszło :()

Kilka różyczek odłożyć, resztę zmiksować z bulionem. Dolewamy podgrzane mleko, żeby kremik uzyskał blady kolor. Doprawiamy białym pieprzem.


Żarełko dnia:
Mleko i szczypta kurkumy
Krem z brokułów
5 klusek "szpinakowych", 1/2 bakłażana nadzianego mięskiem mielonym i trochę warzyw gotowanych.


czwartek, 19 kwietnia 2012

Medytacja

Wracam zatem do wczoraj.

W ramach poszukiwań tej "sekty", o której wspominałam we wcześniejszym poście, wrzuciłam parę odpowiednich haseł w google. Już drugi wynik wyszukiwania, to było właśnie to gdzie poczłapałam wczoraj. 
ze wspomnianej obok strony
Była to strona Mantra.pl

Ckniło mi się troszeczkę, za tym stylem życie i pewnymi jego elementami i dlatego poszukiwanie zawęziłam do tego typu spraw a nie następnej "diety cud" (choć i dieta się znalazła ale o tym następnym razem).

Na miejscu. Bardzo sympatyczna prowadząc. Mówiła spokojnie ale i z humorem. Faktycznie dla kogoś kto nigdy nie miał z tym styczności, bardzo dobry wstęp.
Całe spotkanie, krótki rzeczowe i co najważniejsze od razu praktyką. Ba nawet z trzema praktykami.
Pierwsze było: 
- "medytacja z oddechem i z mantrą Gauranga" 
Jest to intonowanie tego dźwięku z sanskrytu Gauranga i jednocześnie z tego składa się cała medytacja, którą można wykonywać samemu w domu. I nie koniecznie w lotosie :) Jest to jak by wstęp i rozluźnienie ciała i umysłu przed medytacją właściwą, czyli druga forma:
- "japa joga - indywidualna medytacja na koralach medytacyjnych"
Otrzymaliśmy koraliki (które po zajęciach mogliśmy zabrać do domu), jako przedmiot niezbędny do tej praktyki. Była nowa mantra. I znów "zajęcia praktyczne"
Na koniec:
- "kirtan - grupowa medytacja"
I to już do wykonywania zbiorowego, śpiewanie mantr. Dziewczyna grała na gitarze i każdy śpiewał jak umie. To już mi się podobało i wcześniej. Lubię śpiewać, choć nie umiem a tutaj można to robić śmiało bez żadnego skrępowania.

Oczywiście było też trochę pomiędzy, "po co", "skąd" to wszystko. O tym, że właśnie to "właściwa medytacja na te czasy" itd. Jednak ja pamięć mam dobrą ale krótką, więc nie będę powtarzeć, żeby czegoś nie przekręcieć. Od pondziałku idę na pierwszy "głębszy" wykład (ma być cykl 4 wykładów co tydzień) to jak mi się uda coś zapamiętać to nie omieszkam podzielić się z Wami.

Napiszę jeszcze tylko, że nawet udało mi się rano nie zignorować budzika, wstałam wg planu i przeprowadziłam pierwszą samodzielną medytację tą metodą. Niestety taka przerwa sprawiła, że umysł był bardzo rozbiegany (to normalne) i jeszcze w pełni nie umiem ocenić tego sposobu. Sądzę, że po jakiś dwóch tygodniach będę miała już jakieś konkretniejsze odczucia do podzielenia się.






środa, 18 kwietnia 2012

Cudny dzień !!!

Na początek obiecany sobie zestaw jedzeniowy ku uświadomieniu sobie. Uwaga...:

Żarełko dnia
real foto mojego dzisiejszego "małego" kotlecika
w "pięknej" zastawie :)
Kawa z mlekiem i słodzikiem
Ćwiartka chleba z masłem i kindziukiem
Schabowy z marchewką
Kanapka z Sabweya

Nie pamiętam czy wcześniej w swoim życiu jadałam kanapę w Sabweyu. Nawet jeśli popełniłam kiedyś ten czyn to go kompletnie nie pamiętam więc uważam, że był to mój "pierwszy raz". Najpierw się przeraziłam wyborem asortymentu i strzelając w ciemno wybrałam kurczaka teryaki którego uwielbiam w shusi. Potem jeszcze w większa konsternację, które przerodziła się w nera, doznałam przy kasie, jak za 15 cm bułki rzeczonym ptakiem, drobną zieleninką i nieznaczną ilością sera (z pól litrem coca-coli na dokładkę) zabuliłam DZIEWIĘTNAŚCIE ZŁOTYCH POLSKICH!!! Kurna to jakaś masakra jest. Fakt smakowało to nieźle, ale chyba więcej tam moja noga nie postanie.
Dobra koniec o tym zgubnym jedzeniu.

Tak w ogóle to dzień w pracy miałam też nie za ciekawy, bo zamykanie miesiąca, szybko, stresująco etc. Nawet wyszłam znów zamiast o 15.00 to o 17.00.

Zatem skąd u licha wytrzasnęłam te pierwsze słowa "cudowny dzień"....?
Już od rana miałam jakiś irracjonalny, na prawdę niczym nie spowodowany dobry humor. Wewnętrzne skowronki, podśpiewywałam i nawet pracę wykonywało mi się jakoś tak łatwiej.

jak mój nastrój, różowy, ale..
 nie wiadomo co to na prawdę jest :)
Natomiast wieczorem... dotarłam na zajęcia z MEDYTACJI. No i tu już w ogóle odlot. Zupełnie co innego niż na poprzednim moim kursie. Raz, że czas krótszy. I medytacja bardziej przystosowana do tego pędzącego świata. Do tego KOMPLETNIE ZA DRAMO!! (co też było dla mnie małym szokiem). Na razie więcej nie będę tego rozwijać. Nie mniej jednak znów "JESTEM NA ŚCIEŻCE". Znów czuję tę wspaniałą energię i uczucie z jakim, żadne inne nie może się równać. Normalnie pełna NIRWANA, BŁOGOŚĆ, SZCZĘŚCIE...!!!!!
I jest tyle uczuć, których nie umiem opisać, że normalnie aż pójdę spać :)

Dobranoc :)




wtorek, 17 kwietnia 2012

Dla ciała, urody i ducha...

Po tym okresie "poza czasem", ostatnie dnie są właśnie pod tytułem: Dla ciała, urody i ducha. Nadrabiam zaległości, próbując się odstresować i  "polepszyć".. no może uprzyjemnić sobie byt.

Dokładniej, to wczoraj był dzień dla ciała, czyli wizyta na siłowni. Wprawdzie rano wstałam trochę połamana (odezwał się mój kręgosłup), po niedzielnych kijkach jakieś lekkie zakwasy mam, ale tak była nastawiona, że poszłam. Żeby nie szaleć postanowiłam tylko trochę pojeździć na rowerze. Pomyślałam, że najwyżej jak nie dam rady godziny to skończę wcześniej. Jeździłam najwolniej, na najniższym tętnie treningowy. W trakcie  akurat zaczęła się "Trini i Susana" i w efekcie spędziłam "w siodle" 80 minut :), przejechałam 19 km i spaliłam 500 kcal. 

Dzień dla urody był dziś. Postanowiłam zrzucić poszarzałą, zimową skórę i to dosłownie. W tym celu nawiedziłam kosmetyczkę. Nie tam żadne drogie mikro-dermabrazje, pilingi kwasami etc. Zwyklusia, tania eksfoliacja. Jednak moja mordka wychodziłam gładziutka, usatysfakcjonowana i uśmiechnięta od ucha do ucha.
Na koniec domowe SPA dopełniło rytuału i pogłębiło niebiańskie uczucie.

Dla ducha będzie jutro. Znalazłam nowy "punkt" i idę zgłębiać nową medytację. Postaram się to zrelacjonować jutro.

Niestety z jedzeniem dalej lipa. Chyba zacznę, znów, i tak i tak spisywać co jem, bo dziś nawet w stanie nie jestem sobie przypomnieć co to było. Muszę się przestawić, że potem będę to zapisywać to zapamiętam. Może to mi uświadomi, jak to teraz ze mną jest z tym jedzeniem. 

niedziela, 15 kwietnia 2012

Dzień pod znakiem kijków

Cały post mogłabym streścić jednym zdaniem: jedzenie do bani :( ale byłam na kijkach!! :):). Nie będzie jednak tak krótko, będę się rozpisywać dalej :)

Na śniadanie zjadłam:
2 parówki typu cienkiego, odtłuszczonego z kromką chleba - i to było by jeszcze OK ale potem dorwałam się do kawała miodownika - niestety nie był tak pyszny jak zawsze ale go pochłonęłam i tak z przyjemnością, popijając obficie kawą

Moje kijki uwiecznione jeszcze zimą,
dziś już były inne okoliczności przyrody :)
Od razu po śniadanku chwyciłam za swoje kijki i ruszyłam w trasę. 
Dziś w większości "zwiedzałam" wieś a nie jak ostatnio ostępy leśne, także żadnych dzikich, żywych stworzeń typu sarna nie spotkałam. Za to była masa burków, azorków i innych przydomowych piesków "radośnie" ujadających na widok dziwnego człowieczka podpierającego się patkami :) Ludzi na szczęście było brak. Nie spotkałam też żadnych większych oznak wiosny. Fakt było znacznie cieplej niż na ostatniej mojej wyprawie. Momentami dobiegał mnie piękny śpiew skowronka czy innego "trelownika". Mijałam pięknie zorane pole ze śmiesznymi strachami na wróble królującymi nad tymi czarnym połaciami. Świeżej zieloności było nie wiele. W mieście przed blokiem widać piękną żółtą forsycję, a tutaj ledwie pączki na gałązkach.
Jednego było w bród (już jak szłam znów w lesie): ŚMIECI!! Normalnie nie wiem co bym robiła takim ludziom co tak bezmyślnie wyrzucają co popadnie, gdzie podpadnie. 
Na początku pogoda była świetna do takiego ruchu. Nie za ciepło nie za zimno. Słońce nie dawało po oczach także szło się bardzo przyjemnie. Po pół godzinie zaczął padać dość spory deszcz i nasilił się wiatr, ale byłam przygotwoana na taka okoliczność czyli odpowiednia krótka, kalosze i czapka z daszkiem, i w związku z tym nawet to nie przeszkodziło mi czerpać satysfakcję z wyprawy. 
Na prawdę wróciłam HAPPY. Po godzinach siedzenia w biurze i potem w domu z przyjemnością wdychałam powietrze. Cieszył mnie nawet ten deszcz. 
Ze statystyk: 
czas marszu 1:02:19
średnie tętno: 127 (wyszło akurat choć na początku jak się dorwałam "jak głupi do sera" to szłam za szybko i miałam tętno ponad 140, jednak "kondycja" sama to szybko zweryfikowała i zeszłam do 120)
spalone kalorie: 571 !! 
szacowany, przebyty dystans: 5 km
Pomimo, że wróciłam zmęczona i spocona to na prawdę szczęśliwa. Teraz będzie dalej przyjemnie bo będę (zasłużenie ;))odpoczywać :)

Życząc dobrej niedzieli, żegnam się z Wami :)

środa, 11 kwietnia 2012

Poszukiwana "sekta" :)

"Nadejszła wiekopomna chwila...", a raczej ten moment kiedy to bezkarne jedzenie trzeba było skonfrontować z rzeczywistością i stanąć na wadze. I tutaj bez zbędnych rozczarowań. Tzn rozczarowanie jest ale to było do przewidzenia. Cyferki poskoczyły w górę, wszystkie wymiary też się powiększyły. Te obwodowe, aktualne cyferki jak zwykle w zakładce a tutaj jak zwykle tylko wagowe dane:

od początku: minus 16,6
czyli:  waga obecna 110,00 kg ; waga wyjściowa 126,6

Wczoraj jednak nie wystartowałam z kopyta tak jak planowałam. Po dobrym początku był wypad do kina z Haneczką. Lekki Pene z kurczaczkiem i pieczarkami w Da grasso. Kawa + rurka z bitą śmietaną. Na koniec obowiązkowy popcorn i cola w kinie.

W Dziś nie było najgorzej, bo nie popełniłam żadnego pączka, ciasta czy innego batonu. Reszta może by i pozostawiała trochę życzenia, ale ja uważam, że dzień pod względem jedzenia było OK. I tak:
Żarełko dnia:

I. płatki na mleku
II. kawa z mlekiem i słodzikiem
III. kawałek pieczonej karkówki z ogórkiem
IV. kotlet z piersi kurczaka + marchewka
V. "pierożki z bali"

Dotarłam też w końcu na siłownię. Jakaś wyludniona była, człowieczki chyba jeszcze świętują. Ja też po takiej przerwie szłam z pewną nieśmiałością i niezbyt wielką chęcią do ćwiczeń. Jakoś szybko się zmęczyłam. Nie wytrwałam całej godziny na rowerze. Usprawiedliwiam się, że na pierwszy raz wystarczy.

W drodze do domu wpadłam na "genialny pomysł". Normalnie "eureka" jak tu dalej chudnąć. MUSZĘ ZNALEŹĆ NOWĄ "SEKTĘ"!!!
Do tej pory byłam w dwóch, które pozytywnie wpłynęły na mnie i moją wagę. 
Po pierwszej schudłam 20 kg i przestałam pić alkohol.
Po drugiej znów schudłam 20 kg które niestety wcześniej powróciły jak magia przestała działać i zostało mi po tym zrywie chodzenie na siłownię.
Niestety u mnie mijają jakieś zaklęta 3 miesiące i przestaje wszystko na mnie działać. Najpierw się zachwycam i wprost żyję tymi nowościami stosując się w 100%, chłonąć nową wiedzę. Potem to powszednieje, rzeczy przestają być nowościami i przechodzę nad tym do porządku dziennego by w końcu w cholerę porzucić. Zaniechanie praktyk skutkuje powiększaniem wagi. I tym razem, żeby do tego nie dopuścić, niechybnie potrzeba mi nowego bodźca. Jak ktoś zna jakąś pozytywną sektę to proszę o info :)









poniedziałek, 9 kwietnia 2012

Życzenia :P


Wreszcie koniec tego obżarstwa. I nie piszę tylko o tych ostatnich świątecznych dniach. Choć te już była kumulacja moich możliwości.



Oczywiście najwięcej najadłam się jajek, bo te święta super się wpasowują w mój kulinarny gust. Dużo mięsiwa. Obowiązkowy pasztet z chrzanem. Zieleniny jeszcze niestety tak mniej było.



Ten wariacki okres w pracy wreszcie się zakończył. Było na prawdę ciężko ale cieszę się przez to jeszcze bardziej, że mam to już za sobą  i że wszystko się udało. 

Aż było trochę dziwnie pierwszego dnia jak (miałam urlop w piątek) i nie bardzo widziałam co ze sobą zrobić. Tak samo było jak skończyłam studia. Studiowałam wieczorowo i całe dnie były zajęte i też w pierwszym okresie tak jak by czegoś brakowało.  Nie żeby to trwało długo. Momentalnie z nawałnicy przeszłam do totalnej stagnacji. Całe święta przesiedziałam przy stole albo przed telewizorem.


Fajnie było poleniuchować. Dziś jednak mam już wszystkiego dość.

Dość siedzenia! - ja chcę już na siłownię!
Dość żarcia! - organizm doprasza się trochę łaski.
Oczywiście "od jutra" zaczynam wszystko od nowa!!

Niestety zostało jak zwykle masę wspaniałości poświątecznych ale mam zamiar je już wykorzystywać rozsądnie. I proszę trzymać za mnie kciuki, żebym rano nie poległa na jakimś pączku albo przepysznym makowcu teściówki :)
Czy ktoś się dołącza...?? :)

Jeszcze mały akcencik ze świątecznego stołu, a że niestety w tym nawale nie zostawiłam Wam życzeń na okoliczność Wielkanocy, to zostawiam teraz życzenia poświąteczne, żeby 
Wam Wesoło było na co dzień. Czerpcie z wiosny pełnymi garściami. I oczywiście wytrwałości we wszystkich własnych postanowieniach :)