piątek, 28 października 2011

"mądrości"

Nic się nie dzieje bez przyczyny, wszystko jest po coś.. Zaczynam górnolotnie. Będzie jeszcze gorzej, bo zabieram się za relacje z wczorajszej jogi.

Miało tak być, że z tym spadkiem nastroju (pomimo braku chęci) wybrałam się na jogę. Wyjątkowo było nas tylko 4 do tego wszystkie się spóźniły. I to też było po coś, bo miałam czas pogadać z nauczycielką. Miała mi powiedzieć różne rzeczy które podniosły mnie na duchu zmobilizowały do wytrwania. Wszystkich mądrych rzeczy nie umiem powtórzyć, ale to co i jak zapamiętałam:


1. Wszyscy słyszeli, że trzeba dużo pić. Zawsze brałam to jako płukanie toksyn i już. Teraz wiem, że jak się nie napijemy przed posiłkiem to organizm najpierw zabiera z pożywienia wodę a im więcej jej nam brakuje tym więcej chce zjeść. I to do mnie przemawia :) Dlatego przed jedzeniem ok 20 min wcześniej musowy wypić szklankę wody. W czasie posiłku nie pić więcej niż 1/2 szklanki i to najlepiej ciepłego napoju.

2. Bóg zsyła na każdego tyle ile może znieść i moja nadwaga też została mi nadana po coś. Od razu wyjaśnię, że nie jestem religijna ale w Boga wierzę, jak ktoś nie wierzy może to nazwać jakąś siłą, inteligencją ale tu nie wnikam w temat, bo to inne dywagacje aja mam swój pogląd w tej istocie.
Od razu oczywiście się zapytałam, to jak tak ma być to może powinnam się pogodzić i z tym nic nie robić. Oczywiście było od razu szczere oburzenie z drugiej strony. Dostałaś, bo musisz to "przerobić". Wniknąć w siebie, sprawdzić co Ci przeszkadza, co sprawia, że taką jesteś. Otworzyć się, odblokować. No i tyle pięknego, bo już nie miałam czasu się zapytać a jak niby mam to zrobić dokładniej. Ale widać to też było zaplanowane widać na prawdę muszę sama do wszystkiego dojść dalej.


Były jeszcze inne ciekawe rzeczy ale zwyczajnie już tego nie pamiętam.


Jedno jest pewne. Teraz akurat (jak to się "dziwnie złożyło"...) 4 dni wolnego. Odstawiam internet i wszystko i zagłębiam się w siebie.
Także następne relacje po przerwie.
Wam też życzę zadumy w nadchodzących dniach i spokojnego długiego weekendu.
Pozdrawiam



P.S 1. Właśnie w horoskopie na dziś czytam:
"To czas duchowej samotności. Zwróć się do swojego wnętrza, skoncentruj, wycisz, pomedytuj. Możesz potrzebować sił by stoczyć pewną walkę."


P.S 2
Żarełko dnia:
Jak na razie dokładnie tak jak wczoraj(tyle że bez kakaowego napoju tylko herbatka zielona), a dalej ten dłuuggiii weekend, ciekawe co będzie. 
Joga dnia:
J/w 





czwartek, 27 października 2011

Uff... Poszło, przeszło... A może przemineło z wiatrem ;)


Poszło, że w sensie na wadze ciut do przodu, czyli wskazówki do tyłu (tylko gdzie ja u licha na mojej wadze są wskazówki??!!). No nie ważne, jest tak:

Minus 5,8 kg (Waga obecna 120,8; Waga wyjściowa 126,6).

A przeszło ADHD. Trochę się cieszę, bo to na dłuższa metę męczące dla mnie :) Na szczęście nie przeistoczyło się w dołek, ale na razie jest przyjemną stonowanę ale dalej energią.

Żarełko dnia:
6.00 Granola z mlekiem
8.00 Kawa z mlekiem i kostką cukru
10.00 1,5 kromki chleba ciemnego, trochę masła, sałata, plaster sera żółty, 1/2 kubka kakao

13.00 125 g białego sera, łyżka miodu
16.00 McWrap i herbata
20.00 parę orzechów laskowych

Wyszło mi, że brakuje tutaj raportów z mojego ruszania. Jako, że mam jakąś awersje do sportów wszelakich, i jedynye ruszenie pospolite jakie upawiam to moja joga, więc tylko o tym będzie.

Miałam takie przemyślenia dziś podczas mycia zębów. To jest najlepszy okres na tego tupu ćwiczenia. I nie mówię, że to ma być akurat joga ale jakieś ruchy ogólnorozwojowe bardzo wskazane. Na początku odchudzania jak waga jest największa (a w moim przypadku mega wielka), dźwignięcie ciała - o utrzymaniu w pozycji nie wspominając-, wydatkuje dużo energii i żadne hanetelki nie obciążą tak jak własna masa.
Oczywiście piszę to z własnego punktu widzenia. Bo osoby bardziej żwytne, które jak się nie spocą albo nie namachają czy nie wiem co jeszcze, jak inaczej nie wyobrażają sobie ćwiczeń to niech sobie tak tak robią. Ja może jak schudnę ze 20 kg i będę lżejsza, może tez mi się zachce trochę więcej ruchu. Na razie dla mnie to „świat i ludzie”.
I jeszcze jedno. Nigdy nie cierpiałam tradycyjnych brzuszków. A to najczęściej pierwsze rzecz jaka zaczynają robić dziwczyny w pierwszej kolejności. Wiem to z własnego podwórka.
Cieszę się, że nie muszę przezwyciężać tej awersji i sobie tylko pooddychać w tym celu. Tym bardziej, że to działa na wszsytkie mięśnie brzucha nie tylko te powierzchowne przy zwykłych bruszkach. A że doszłam już do zalecanej dawki to teraz postanowiłam zwiększyć ich częstotliwość w ciągu dnia. Te poniżej wymienione proste czynności które robie co rano już 3 tygodnie, znacznie poprawiły moją kondycję i właśnie owe mięśnie. Wiadomi, że te brzuszne są potrzebne by wzmocnić kręgosłu, a ten mi wcześniej najbardziej szwankował. Teraz czuję pewną poprawę w tych rejonach.

Joga dnia:
5.00-5.20 5          Asan po 7 powtórzeń każdej; 4*40 „odchudzające oddechy”
12.15 - 12.18       4*40 „odchudzające oddechy”
18.30-20.00         Sesja Sir Sir Jogi
21.30-21.18         4*40 „odchudzające oddechy”


W południe miałam spadek nastroju i jakąś niemoc ogólną. Bez analizowania przyczyn jak się wzięłam za jego polepszanie?
Raz niestety oczywiście jedzonko. Wymówka taka jak przedwczoraj bo byłam na poczcie.
Paczka z poczty miała być drugim polepszaczem bo jakiś czas temu zamówiłam spodnie. Okazało się, że przyszły ale za duże i z popsutym zamkiem. Czyli znów do bani.
Trzecim znanym i sprawdzonym sposobem jest sen. Tylko godzinka, żeby jednak nie opuścić jogi.
Pomogło a jeszcze bardziej ta następna. Ale o tym jutro.


Dzień 39 i ostatni jak sądzę... TYLKO KROWA NIE ZMIENIA ZDANIA

No to wygląda, że kończę z tym czymś co niby nazywałam odchudzaniem.
Waga dziś bez zmian czyli 101 kg.
Z jednej strony dobrze, że nie na plus ale z drugiej mogło choć 0,5 kg być mniej.
Nie podoba mi się taka zabawa i już.
I to ciągłe myślenie co zjeść i czy nie będzie za dużo.
I to tłumaczenie się z każdego dodatkowego kęsa.
Niby dla siebie ale jednak presja jest :(

Będę robiła to co do tej pory ale bez spowiadania się, może właśnie ta "presja" mnie blokuje.

Haneczko mam nadzieję, że się na mnie nie pogniewasz...

Być może wrócę TU jeszcze więc trzymaj miejscówkę dla mnie.

A ZA CIEBIE TRZYMAM MOCNO KCIUKI !!!



HANECZKO
Po rozmyślaniach stwierdziłam jednak, że nie mogę tak postępować.
Postanowiłyśmy RAZEM zacząć enty raz tę walkę to i musimy w tym wytrwać RAZEM.
Tak jak pisałaś dziś, "pomogłam" gdy Ty przez chwilę "załamałaś się".
Ze mną nie jest tak prosto. Uparta jestem jak osioł i można mówić i mówić... Jak se sama nie przetłumaczę to jak grochem o ścianę.
Wzloty i upadki są wpisane w tę walkę.
Brak efektów w tym co się robi zniechęca.
Ale dlatego jesteśmy TU RAZEM, żeby się wspierać.
Jak wiesz, nie jestem dobra w tego typu "wywodach" ale mam nadzieję, że wiesz o co kaman ;)
A przede wszystkim.... DZIĘKUJĘ, ŻE JESTEŚ !!!!




Podsumowanie dnia:
1-sze śniadanie: 1 kromka chleba pełnoziarnistego z salami, sałata, 2 ogórki konserwowe
2-gie śniadanie: 1 kromka chleba pełnoziarnistego z szynką, 2 ogórki konserwowe
Przegryzka: 5 migdałów, 5 nerkowców, 4 morele suszone
Obiad: miseczka zupy pomidorowej z makaronem
Kolacja: 1 kromka chleba pełnoziarnistego z łososiem i oliwkami, kilka listków cykorii

Ruch:
rower - 26 km --> 60 min.
stepperek - ok. 10 min.
brzuszki - 60 szt.



 

środa, 26 października 2011

Dzień 38

Z nastrojem jakby ciut lepiej. Ale nie mam jeszcze w sobie tej siły która by poderwała choć troszkę do góry.
Cieszę się, że wczorajszy dzień był lepszy pod względem jedzenia. Nie było nic nadprogramowego.
Ruch spróbuję uzupełnić dziś, może się uda.

Haneczko masz rację co do dzisiejszego wiatru.
Wczoraj już też głowę urywało, ale dziś idąc do pracy to nieźle mnie przewiało.
Chyba muszę sobie sprawić jakąś czapkę jesienną albo berecik.
W piątek idę na 9 do pracy to przejdę się na targ chociaż tam pewnie będzie więcej kwiatów, wiązanek i zniczy... ale nie zaszkodzi zobaczyć.

Plan jedzeniowy na dziś:
1-sze śniadanie: 1/2 grahamki, 1/2 parówki (Singielka Tarczyn), mały pomidor, średnia cykoria, herbata jaśminowa z 1 łyż. cukru
2-gie śniadanie: jogurt nat. mały kubeczek, 1/2 banana, 1 łyżeczka żurawiny suszonej, 1 łyżeczka rodzynek, 1 łyżeczka słonecznika
Przegryzka: serek wiejski lekki
Obiad: ryż, gulasz, kapusta kiszona (powtórka z wczoraj)
Kolacja: pomidor z mozzarellą na cykorii 1/2 croissanta + 1/2 szklanki soku z marchewki (świeżo wyciśnięty)

Podsumowanie dnia:
Kolacja - nie udało się zjeść tego co zaplanowałam. 
Po obiedzie a było to po 18 poszłam po zakupy i wróciłam o 20.00; a ponieważ kupiłam croissanta choć nie powinnam to zjadłam jego połowę i wypiłam sok z marchewki.
Wsiadłam za to na rower i przejechałam 20 km, po czym pomaszerowałam na stepperku przez 10 minut. 

Radio GaGa

Radio to jednak pożyteczna sprawa.

Raz, że powiedzieli mi dziś rano, że z powodu wiatru człek będzie rozbity i drażnić będzie go wszystko dookoła. Nie to, że sama tego wiatru bym nie dostrzegła, bo jest paskudny i trudno go przeoczyć. Natomiast, że mam się czuć rozbita etc to już bym na pewno bym nie wiedziała. Ba mało tego wewnętrznie znów jestem zwarta i pełna energii.



Dwa, puścili piosenkę Abby "Money" gdzie mogłam się powydzierać. Cudna sprawa jak na dworze ciemno, świecą się latarnie i w takich klimatycznych okolicznościach, sama ze sobą bez żadnych ograniczeń w wydawaniu z siebie głosu. Żywa muzyka. I to wszystko zawsze nastraja mnie pozytywnie. Potem nawet się pogibałam na tyle ile pozwala pozycja siedząca przy "To jest do tańca kawałek".
Na szczęście dziś archiwizacja ciąg dalszy więc na pewno będzie gdzie spożyć energię. 




Skoro o spożywaniu mowa, to dziś tak:

6.00 bz czyli bez zmian, czyli granola na mleku
8.00 kawa z mlekiem i kostką cukru (w sumie też jak zwykle w sytuacji gdy śniadanie udało mi się wchłonąć w domu)
10.00 sałatka grecka gdy byłam w połowie sałatki koleżanki zarządziły, że będą jeść parówki, no to jak wszyscy to wszyscy.. też wchłonęłam jedną parówę

13.00 kefir, kajzerkowa chałka

17.00 soczewica na ciepło (jak coś mi posmakuje albo się na coś uprę to dość często występuje) tym razem z ziemniaczkami i znów kwaśnościami ze słoiczka bo one mi tu jakoś samoistnie pasują.

No to radio na full i do pracy rodacy!!



Wieczorny  raport:

Dziś te wczoraj zapakowane paki ładowałyśmy na wózek (91 kartonów, każdy mieszczący zawartość 2 segregatorów) i  zwoziliśmy do szczurów, żeby miały co jeść tzn do podziemi. Z tymi szczurami to nie żart. Dość powszechnie w okolicach widuje się osobniki tego gatunku na terytorium należącym do firmy.
Robota wszakże dalej fizyczna, jednak dziś nie wyczerpała do końca mojego ADHD.

Jeszcze w pracy cyknęłam parę fotek w ubraniu w którym tę ciężką robotę odwalałam.

W drodze do domu zahaczyłam o kosmetyczkę by odzyskać trochę wyrazistość. Jednym słowem zafundowałam sobie hennę w ramach nagrody za zrzucone 5 kg. Nagrody to rzecz obowiązkowa w odchudzaniu. Na inne chwilowo nie mam ani czasu ani pieniędzy i to wydawało mi się złotym środkiem. Na dziesiąty kilogram mam jednak już z góry upatrzoną nagrodę. Ale to w swoim czasie. Ciekawe ile jutro będzie na wadze i za ile będzie można odebrać statuetkę :)

W domu na najwyższym biegu przygotowywałam obiad, bo niespodziewanie musiał być pełny z powodu wizytacji mojej mamy a czasu na prawdę było mało.
Jednocześnie tworzę ten post, wstawiam ten z ubrankiem, odpisuję na list w między czasie wstawiając i potem rozwieszając pranie. Kiedyś te czynności robiłabym po kolei, nie nerwowo. Dziś by mnie to mierziło. Wiem, że to stan raczej przejściowy ale nie wyczekuje jego końca. Swoją drogą jak to jest z ludźmi którzy mają tak całe życie....

Teraz idę się pozbyć tych ton kurzu co na mnie osiadły z tych papierzysk i w lochach przepastnych. Co gorsza muszę też zrównać paznokcie do opuszków czego nie cierpię. Poważnemu złamaniu uległy trzy z nich także innego wyjścia nie ma. Często jakiś podupada na urodzie i trzeba skrócić i z tego nie robię tragedii. Jednak gdy wszystkie są w minimalnej długości nagle przestaje umieć pracować. Podniesienie kartki z biurka staje się dziwną czynnością o stukaniu w klawiaturę nie wspominając. Nic to przez jakiś czas odpoczną, bo zaraz po takim drastycznym zabiegu nie maluję ich w ogóle, żeby poodpychały i nabrały kondycji.

Dobra kobieto wyłącz to stukanie bo się jakoś poważnie ściemniło :) A co to będzie za tydzień... Nie. Stop :) Pa




wtorek, 25 października 2011

ADHD

Ostatnio moja energia tak wzrastała, że dziś to już normalnie ADHD wystąpiło :)

Pierwszym objawem było wyskoczenie rano z łóżka dobrowolnie. Tak tu mnie to już togo objawy bo normalnie czołgiem po setkach dzwonków budzika ciężko wyciągnąć.

Do pracy wparowałam jak burza i zamiast budzenia się przy kawie, od razu po płatkach zaczęłam sprzątać w biurku. Myć, pucować, przekładać. A że powierzchnia tego tworu nie za wielka a działałam z prędkością torpedy, nie zajęło mi to wiele czasu.

Wymyśliłam fizyczną archiwizację dokumentów. Po 5 godzinach skakania po krześle, dźwigania ciężkich segregatorów, przekładania papierów do pudeł i wszystkich innych intensywnych czynnościach, moje ciało odczuło zmęczenie, że marzyłam tylko o łóżku, żeby wyciągnąć kości. Ale to tylko słabowite ciało, bo umysł kombinował, że taka ładna pogoda, to można by jeszcze okna umyć...
Pół godziny w samochodzie ostatecznie jednak zdecydowały, że jestem  "exhausted" (nie wiem dlaczego, ale uwielbiam to angielskie słowo, brzmi dla mnie ładniej niż wyczerpany :)). Oklapłam zupełnie. Dzisiejsza nie przespana noc sprawiła, że jednak zaraz idę spać. Tak, tak, przed 18.00 będę w łóżku i jest taka możliwość, że zostanę w objęciach Morfeusza do jutra. Tyle, że tym razem trochę mi szkoda iść, bo ADHD wewnątrz jeszcze chciało by coś osiągnąć, ale ciało postawiło stanowcze VETO!

Żarełko dnia:
7.00 jak zwykle 
10.00 ser biały, miód i 1 kromka chleba razowego
13.00 pół porcji sera białego z poprzedniego karmienia i kawa z mlekiem i kostką cukru
16.00 McWrap i herbatka

Mama dobre usprawiedliwienie na ten McDonald'owy obiad. No bo tak, ciało po takim wysiłku potrzebowało czegoś konkretniejszego. Po drugie musiałam wstąpić na pocztę przed którą za zwyczaj brak miejsc parkingowych a jest tuż koło Maca gdzie postawić autko można śmiało. Ponadto była 16.00 czyli pora posiłku a gdybym czekała na przybycie do domu i przyrządzenie czegoś jadłabym dopiero w godzinie przeznaczonej na następny posiłek. No co mało jeszcze wymówek? ;)
Jak mało to jeszcze - bardzo poważnie - tym razem nie ma w moim słowniku "Nie mogę tego jeść", zamierzam jeść dokładnie wszystko. No może są rzeczy, których wolę unikać. Jak bardzo skuszą to zjem, bez wyrzutów sumienia. Bo JA NIC NIE MUSZĘ!!

Dobranoc :):)





Ciąg dalszy ...

... nastroju nijakiego
Nie wiem czy jest sens pisać Haneczko żeby i Tobie się nie udzieliło bo to może być jak z ziewaniem :/. 
Nikomu do szczęścia nie jest potrzebne czyjeś marudzenie więc, żeby nie smęcić przez kilka dni pozostanę tylko przy raportach jedzeniowych i ruchowych (jeśli takowe będą). Bo nie chciałabym całkowicie zawieszać współtworzenia tego bloga.

Plan jedzeniowy na dziś:
1-sze śniadanie: ser biały półtłusty (ok. 20 dkg), pomidor mały, cykoria średnia, kawa z mlekiem z 1 łyż. cukru
2-gie śniadanie: jogurt naturalny (mały kubeczek), pół banana, 1 łyżeczka rodzynek, 1 łyżeczka słonecznika, 1 łyżeczka dyni
Obiad: ryż, gulasz, kapusta kiszona
Podwieczorek: ??  szklanka soku jabłkowego (świeżo wyciśnięty)
Kolacja: ?? 1 kromka pełnoziarnistego, lekko masła, szynka, 2 ogórki konserwowe, 2 małe kawałeczki camemberta

Raport jedzeniowy uzupełniony. Myślę, że jest ok.
Ruch był tylko w formie "zakupowej".
Jutro pod tym względem musi być lepiej.

poniedziałek, 24 października 2011

Waga po weekendzie

Po pierwszym prawidłowym weekendzie w tej edycji "Powrotu do szczupłości" nie mogłam oprzeć się pokusie by nie stanąć rano na wadze. I zobaczyłam:

Waga obecna 121,4 waga wyjściowa 126,6
czyli minus 5,20 kg jestem happy!! :)


W radio rano usłyszałam, że dziś "Światowy dzień walki z otyłością". Pierwszy raz w całości wpisuję się działaniem w okoliczność. Jak był "Dzień bez samochodu" niestety pojechałam autem. Nie ładnie, wiem, dlatego dziś nadrabiam ;)

I jak by na potwierdzenie.... Dziś jadąc do domu jechał przede mną samochód który miał takie charakterystyczne znaczki (za dużo by je opisać, każdy niech sobie wyobrazi jakie chce :)), poniżej telefon, a obok było napisane (adekwatne hasło na dziś):

NADWAGA ZNIEKSZTAŁCA
OTYŁOŚĆ ZABIJA


Żarełko dnia:
6.00 Tradycyjne płatki z ciepłym mlekiem
8.00 Kawa z mlekiem i kostką cukru
10.00 3 naleśniki z serem
13.00 Gruszka, banan, jogurt naturalny, cynamon
16.00 Sałatka z łososiem, 1 kromka chleba Królewskiego, ciepła mięta do popicia


Zrobiłam wczoraj wieczorem sałatkę z łososiem. Na trzecie karmienie , na dziś. Wsadziłam do lodówki, no i tam się została. Zawsze mam tak, że obiad jem na podwieczorek, podwieczorek na kolację, a kolację na obiad. Skomplikowana wiem ;)
Także w efekcie zapominalstwa,  w pracy było trzeba coś z jeść na ciepło z dostępnych tam gotowców i padło na naleśniki. Kiedyś to były trzy naleśniki, nie dwa i to w każdy poniedziałek, na śniadanie o 10.00 zaraz po pączkach zjedzonych o 7.00 Obłożone były (te naleśniki) obficie śmietaną i posypane solidnie czekoladą. Dziś wypadało zjeść bez dodatków, dlatego tak smętniej wyglądają. Potem sobie uświadomiłam, że mogłam je trochę pomoczyć tym jogurtem cynamonowym co potem jadłam. Może następnym razem nie zapomnę, choć nie planuje ich jeść też w następny poniedziałek.
Po powrocie do domu dopiero konsumpcja owej sałatki.


Sałatka z łososiem

1 Serek Wiejski
50 g łososia wędzonego
2 jajka ugotowane na twardo
1 cebulka
pęczek szczypiorku
ząbek czosnku
Wszystkie składniki drobono pokroić. Wymieszać z Serkiem.
Doprawić solą i pieprzem

Przepis swego czasu spisałam z jakiegoś Dukana, ale teraz dopiero wypróbowałam.
Uwagi na przyszłość. Zdecydowanie dać sam szczypiorek bez cebuli. Do tej pory ją czuję. Choć dzięki tej cebuli było smaczniejsze a szczypiorku wczoraj nie miałam pod ręką, ale okazuje się, że mnie ta biła, skubana szczypiąca nie służy służy jak jest żywa.

A teraz pędzę, lecę, biegnę na Jogę. Zatem do następnego...






BZ

Nastrój bez zmian... niestety :/
Ale dziś wypad do Warszawy na mały rekonesans po sklepach, może uda się kurtkę na zimę sobie sprawić i nastrój się polepszy...
Szkoda Haneczko, że nie będziesz razem ze mną :/

Plan jedzeniowy na dziś:
1-sze śniadanie: 1 kromka chleba pełnozarnistego, odrobina masła, szynka, pomidor, 3 ogórki konserwowe, cykoria
2-gie śniadanie: mały jogurt naturalny, jabłko + 1 kanapka z 1-szego śniadania bo miały być dwie.
Obiad: ?? na przystawkę były takie fajne rolsy tzn. tortilla z serem żółtym i szynką zapiekana i pokrojona na 2 kawałeczki + sos musztardowy, 2 kawałki pizzy supersuprima (wielkość pizzy średnia)
Podwieczorek: ??
Kolacja: ?? kawa espresso lungo + malutkie ciasteczko migdałowe

Czy uda się dziś być w zgodzie z dzisiejszym dniem a mianowicie "Światowym dniem walki z otyłością"??
W sumie taki dzień to w moim przypadku powinien być codziennie.

Podsumowanie dnia dopiero dziś czyli (wtorek).
Menu nie do końca dietetyczne, ale i nastrój nie sprzyjał diecie kompletnie, choć i tak uważam, że nie było jakiegoś totalnego szaleństwa.
Wypad na zakupu również nie do końca udany, bo kurtki nie kupiłam.
Ale ten typ tak ma, widać jeszcze takiej jaką bym chciała nie wyprodukowali a przynajmniej nie w moim rozmiarze :/

niedziela, 23 października 2011

Niedzielny jesienny spacer

"... szur, szur, szur, szur,
szu, szu, szu, szu,
lecą, lecą liście z drzew żółte i czerwone
kręcą, kręcą się w powietrzu
w tę i w tamtą stronę
szur, szur, szur, szur,
szu, szu, szu ..." 



Mimo iż pogoda nie zachęcała do wychodzenia to zgodnie z wczorajszym planem wyruszyłam na samotny spacer do parku.
Co prawda nie lubię sama spacerować, chodzić po sklepach itd... ten typ tak ma. Ale ponieważ nikt nie chciał mi towarzyszyć, a nie miałam ochoty na siedzenie w domu (skończyłoby się zapewne zakopaniem pod kocem i snem) to wzięłam ze sobą dla towarzystwa aparat.

Robienie zdjęcia mnie relaksuje, a ostatnio mocno to zaniedbałam.
Jesień za oknem pełną gębą i nie zorientujemy się jak cudny kolor żółtych i pomarańczowych liści zastąpi biel śniegu. 
Także wypadałoby uwiecznić tę porę roku.
Chociaż muszę przyznać, że zdziwiła mnie ilość koloru zielonego na drzewach, trawie...
  

Trochę się "wyluzowałam" ale nastrój nie poprawił się w tak znacznym stopniu.
Trudno... trzeba to przeczekać...

Dieta dziś też bardziej leżała jak stała ale i to trzeba przeczekać.

Śniadanie: typowo niedzielne - 2 jajka na miękko, kajzerka z masłem, 1 cienka kromka pełnoziarnistego, pomidor, cebulka, cykoria (pysznie smakuje zamaczana w mięciutkim jajeczku) + prawdziwe kakao
Przed obiad: 2 cienkie kawałki ciasta zebra, 1 szklanka kakao
Obiad: kopytka odsmażane + surówka 
Podwieczorek: kawałek ciasta jogurtowego z galaretką (coś w stylu sernika na zimno), 1 kieliszek balejsa
Kolacja: szklanka soku z marchewki (świeżo wyciśnięty)

Kuchenne rewolucje


Ufff. Własne kuchenne rewolucje zakończone. Abstrahując od froterowania, powyższe działania miały na celu przystosować rzeczone pomieszczenie do stanu używalności na obecnym etapie życia.
Inspiracją do tego byłaś Ty Haneczko. Jak byłam ostatnio u Ciebie to tak mi się podobało, że masz w kuchni wszystko pod ręką. Ja do tej pory nie miałam nic. Co się dało było schowane. Jak bym mogla to pewnie i kuchenkę bym schowała ;) Wtedy nie gotowałam i uważałam, że nie ma po co zagracać. Życie się zmienia więc i resztę trzeba.
Ponadto w głowie mi huczy zasłyszane czy wyczytane, że ma się ochotę na to co pierwsze wpadnie w oko.
A na pierwszy rzut oka kuchnia wygląda tak: (tam na lodówce w ramach wizualizacji wisie moje zdjęcie z młodości i tym samym nieco chudszych czasów, choć do szkap nie zaliczałam się nigdy).
Jako, że kuchnie „projektowałam” w tamtym okresie to i blatów nie mam do zagracenia, więc padło na parapet.
Umieściłam tam zatem zdrowe produkty. Orzechy, żywe i suszone owoce i inne bakalie.

Bezpośrednio nad kuchenką gazową białe makarony schowałam za tym pełnoziarnistym, płatkami owsianymi i oliwą z oliwek.


Dziś śniadania nie dało się wcześniej zjeść. Jak przysało na niedzilę w końcu się wyspałam. Wstałam o 10.00. Po przebudzeniu poranne praktyki. W końcu miałam czas na zrobienie wszystiego po koleii jak trzeba. A zajmuje to akurat tyle czasu. Jak by ktoś się dziwił, dlaczego nie zaczałam od śniadania, a potem tych dziwności nie robiłam, to przypominam, że to trzeba robić na czczo albo 2 godziny po jedzeniu. Jednak najlepiej właśnie rano.
Śniadanie gęste zjadłam szybko ale kawą rozkoszowałam się jeszcze długo podpalając przy tym z lubością spędzając leniwie niedzielny poranek.


11.45 … Zonk. Nie było płatków :P Były pyszne jajeczka na miękko z chlebkiem królewskim i odrobiną masła. Do tego pyszna kawa z mlekiem i płaską łyżeczką cukru.
Na fotce widać, że używam w domu raczej tego samego talerza. Raz, że przez uciecie mniej się mieści I można nałożyć pełen co sprawia wrażenie większego posiłku. Dwa, że jest niebieski a podobano naukowo udowodniono, że jedząc z niebieskich zastaw mniej się zjada.


Potem, żeby było dalej nie nerowow i pięknie przyszedł czas na domowe SPA. Czyli pielęgnacja w pełnym zakresie. Przy okazji odkryłam dobroczynne skutki ostatniego miesiąca. Już byłam na takim etpaie wagowy, że pewnie rzeczy przychodziły z trudem. Dziś było znacznie łatwiej.
Zauważyłam też, że posiadanie mega cellulitu na udach przydatne jest przy usuwaniu owłosienia depilatorem. W ogóle nie boli. Jednak nie jeset to wystarczający powód by chodować go dałej :)
Trwało to akurat do obiadu, który został z wczoraj, więc nie musiałam już tracić czasu na pichcenie. Żeby była jakaś odmiana inny talerz ;) a na prawdę dlatego, żeby odgrzać w mikrofali I od razu jeść, dodając znów konserwowe rzeczy. Dla niebieskości położyłam serwetkę, a że gładkij nie miałam to Bożonarodzeniową, a co trzeba sobie przpominać bo to już calkiem niedługo ;) Ostatecznie:

16.00 Ryż, soczewica na ciepło, pikle, woda z cytryną
Jak by ktoś słusznie zauważył, że to jakaś bycza porcja na tym talerzu (choć to tylko 1/2 torebki ryżu i 4 łyżki soczewicy) jak na te okoliczności, to śpieszę, donieść, że zjadłam tylko ¾ porcji. Jakoś nie umiem mało nałożyć o co ciągle w domu toczą się bitwy.

No I było tyle planów a tu dzień tak jakoś przeleciał przez palce. To juz dopełnie leniwej niedzieli.

19.00 gruszka, banan i jogurt naturalny

A o 20.00 będę już w łóżku. “Must be the music”. Wójek Gok i lulu.

Do jutra...

sobota, 22 października 2011

Prawie bez zmian

Haneczko dziś w sumie bez zmian. Przynajmniej rano tak było. 
Teraz też nie jest najlepiej czyli jest jak jest.


Raport z tego co zjadłam:
Śniadanie:  2 kromki pełnoziarnistego z tego 1-na posmarowana masłem,  1 plasterek sera żółtego, 2-ga z mięskiem w galarecie, mały pomidor malinowy, garść paluszków z rozmarynem
2-gie śniadanie (podczas wizytu u wujka): kawa z mlekiem i 1 łyż. cukru, plasterek ciasta zebra, 2 krówki, żurawina suszona, rodzynki, orzechy włoskie
Obiad: 1/2 udka (pałka) kurczaka z rosołu, 4 małe ogórki konserwowe
Kolacja: szklanka kefiru, 3/4 grejpfruta czerwonego

 
Rowerek --> 20 km
Stepper --> 10 min. (komputerek nadal nie działa :( ) + w trakcie kilka machnięć hantelkami
Ok. 60 brzuszków

Na jutro planuję po śniadaniu spacer do parku i zrelaksowanie się przy uwiecznianiu aktualnej pory roku.

Pracowita sobota

Jak tam Haneczko? Bo przez cały dzień co chwila się zastanawiam czy dziś masz lepszy dzień?

W domu to całkiem inaczej życie biegnie niż na wsi.
Mąż mi zrobił pobudkę to 9.00, bo on jak ma coś do zrobienia, to żeby szybciej zrobić i mieć z grzywki, a w planach było czyszczenie grobów. Także o 
9.15 tradycyjne śniadanie płatkowo-mleczne.
i w drogę. Piękne słońce nawet nie było tak zimno. Szybko się uwinęliśmy. Po drodze trzeba było wstąpić do Ciotki. I nie piszę tuta o tym dlatego, że ta wizyta zasługuje na coś specjalnego, ale dlatego, że ona mieszka na wysokim trzecim piętrze. Normalnie to już po tych grobach bym miała dość. Zawsze człapałam się do niej pój godzinnych po tych schodach u ich szczytu wykazując głęboka zadyszkę. A dziś miałam taką werwę, że wbiegłam po dwa stopnie w minutę!! (na oko minuta, no w każdym razie szybko). I jestem z tego powodu mega zadowolona.

Wpadłam do domu i się wzięłam za obiad. Przez okres jak całkiem nie jadłam mięsa, brakowało mi smaku gulaszu, nie mięsa ale tego ciemnego sosu. Kiedyś na jakimś Satsangu nauczycielka przyniosła takie cudo co ten smak świetnie mi zastępowało a nawet z nawiązką. Dziś próbuje to odtworzyć. Znam tylko składniki i kolejność, ilości niestety nie więc improwizuję. Ku pamięci przepis:

SOCZEWICA NA CIEPŁO 


Namoczyć soczewicę zieloną, zmienić wodę i ugotować z:
- suszonymi śliwkami
- drobno pokrojoną marchewką
- rosołkiem wegetariańskim
- solą, pieprzem i majerankiem
- ząbkiem czosnku
- koncentratem pomidorowym

Na koniec gotowania dodać:
- Gee lub masło
- orzechy nerkowca (na noc namoczone)
- mleczko kokosowe z puszki
- ewentualnie trochę mąki żytniej do zagęszczenia


I tak 13.30 w/w soczewica z ryżem i piklami, która w produkcie finalnym wyglądała tak:


Zagęszczać nie musiałam, bo jak to się gotowało ponad godzinę, to woda wyparowała, nawet w połowie gotowanie dolewałam. Wniosek na przyszłość, dużo wody, mniej koncentratu. Wyszło całkiem nieźle w smaku :) Nawet mój mąż powiedział, że dobre. Przeważnie słyszę "sama sobie jedz te swoje wynalazki" :)

U mamusi po głównym posiłki kładłam się spać z hasłem "dwie godzinki dla słoninki". Po dzisiejszym obiedzie wcale mi się nie chciało i  miało być mycie okien. A tu mąż se poszedł na "świeżyznę" to ja też pierniczę i idę kończyć kuchnię którą wczoraj wieczorem zaczęłam sprzątać. Sprzątałam od 19 do 21, a nie wiele zrobiłam. Tzn zrobiłam dużo, ale nie wiele jeszcze widać.

18.30 3 małe placuszki gruszkowe z serkiem homogenizowanym, miodem i suszona morelą









piątek, 21 października 2011

Fotoreportaż jedzeniowy z dnia

Z racji późnej godziny umieszczania posta tylko żywienie dzisiejsze, a reszta jutro.
7.00 Granola z mlekiem


10.00 Sałatka:
Robiona na wie osoby więc nie można podać ilości, więc trochę:
- sałata
- jajko
- tuńczyk
- ogórek konserwowy
- pomidor
- sos włoski
- kromka razowego chleba
- zielona herbata



13.00
- Banan
- Gruszka
- Mały jogurt naturalny
- Cynamon
Dobrze, że przyszedł mi do głowy ten cynamon, bo dzięki temu ten jogurt stał się znośny w smaku :)




16.00
- makaron
- 50 g łososia wędzonego
- duża łyżka jogurtu naturalnego
- oliwki
- kropla oliwy z oliwek
- sól, pieprz
Niestety nie miałam ładniejszego makaronu, a znów trzeba było coś szybko zrobić do jedzenia, a przygotowanie tej potrawy zajmuje 10 min. Dałam oliwki zamiast kaparów, których też zbrakło i już nie było to samo. Ale brzuch się najadł. Choć jak teraz tak patrzę to wyglądu to to w ogóle nie miało.



19.00 
morela suszona
orzechy włoskie
orzechy nerkowca





To pierwsze moje zdrowe odżywanie (wolę jednak nie używać słowa dieta), gdzie przywiązuję wagę nie tylko do tego co jem ale kiedy i przede wszystkim jak jem. Kiedyś złapałam bym tę morelę w biegu przegryzła. Przy drugim podjeściu do kuchni złapała garstę orzeczhów i znów bezmyślnie przeżyła. A teraz tak ja widać na fotce. Pełna celebracja. Samo przygotowanie, sfotografowanie pozwala nacieszyć wzrok, a tym przecież też jemy. Potem smakuję i w miarę możliwości wolno jem. Choć z tym ostatnim to ciągle mam problemy, ale staram się. Bo niestety całe życie jak indyk. Szybko, bez przeżuwania.
Wiem, że to są prawdy dla wielu tak oczywiste, ale dla mnie to coś nowego i faktycznie działa, mniej jem dzięki temu. Także póki mi się nie znudzi będą fotki i już.

Prawie weekend...

... ale to ciężkie dwa dni dla utrzymania się w ryzach jedzenia.

Na dodatek mam spadek nastroju.
Nie wiem czy to z powodu nie wyspania, bo trzeba było wstać przed 6, czy to z powodu pogody chociaż słoneczko zaczęło wychodzić zza chmury, czy to z innych niezidentyfikowanych powodów.

Czas w pracy ciągnie się niemiłosiernie...
Ciasto na stole mruga okiem :/ mimo, że skubnęłam go tu i tam :/

Jednym słowem a w zasadzie dwoma... do du...szy :/
Nic jakoś trzeba to przetrzymać, zacisnąć zęby... chociaż najchętniej to bym je zacisnęła na kawałku pizzy tudzież innego fast-fooda...


Plan jedzeniowy na dziś:
1-sze śniadanie: jogurt naturalny, banan, gruszka, słonecznik  kawałeczek czekoladowego ciasta z wiśniami, kawałeczek pomarańczowo-czekoladowego ciasta
2-gie śniadanie: serek danio brzoskwiniowy + malutka bułeczka z rodzynkami (średnicy 5 cm)
Przegryzka: grejpfrut czerwony
Obiad: pół miseczki rosół z makaronem, marchewką i kurczakiem
Kolacja: ?? dwa kawałki pizzy!!!

Dziś rowerka i stepperka raczej nie będzie, za to włączę płytę Joga odchudzająca --> obadam Haneczko co tam dają.
Mam nadzieję, że u Ciebie lepiej. 


Podsumowanie dnia... 20.45
Dałam d**y na całej linii :( sorry za słownictwo. Widać tak musiało dzisiaj być :(... chociaż czarno to widzę :(... totalna niechęć do diety mimo efektów :(

czwartek, 20 października 2011

Jutro już weekend

Ale za nim zaczną się z nim problemy dziś było całkiem dobrze z moim jedzonkiem. I od tego zaczynam relację, bo będzie zobrazowana w części realnym fotkami :) (Fotki cykane telefonem - mądre te dzisiejsze telefony :))
Także Haneczko już się melduję, poprawiam, bo wcześniej nie było jak.

6.00 Jak zawsze (Granola na mleku) jeszcze nie dorobiła się fotki.

10.00 kanapeczki jak na zdjęciu:
- chlebek razowy w ilości dwóch kromek
- lekko liźnięty ten chlebek musztarda
- następnie posypany papryka sproszkowaną słodką
- sałata
- jajko
- plus 1/2 strąka papryki czerwonej
W tle herbatka zwykła

Kanapeczek z takim składnikami nie wymyśliłam sama (nawet na kanapki muszę mieć przepis ;)). Pochodzą z książki "Jak nie przytyć po rzuceniu palenia". Wprawdzie tego wstrętnego nałogu jeszcze nie życiłam, ale tan obiecywali, że takie zestawienie, zadziała na kubeczki smakowe i nie będzie się chcialo słodkiego. No i nie chciało się. Choć nie wiem czy to tylko to, czy też tabletki działają. Nawet jak te proszeczki to tylko placebo to niech takim pozostanie i będę wierzyć, że one tez działają :)



13.00 Sałatka powiedzmy Grecka. Widać co jest, ale dla porządku:
- sałata
- pomidor
- ogórek zielony
- oliwki
- sos włoski
- papryka słodka bardziej do dekoracji talerza niż do smaku
Tym razem herbatka zielona




A dalej to był wyścig z czasem. Prosto z pracy wstąpiłam do Tesco, po składniki na dalsze jedzonka (notabene jak takie jedzenie jest drogie... uhhh). Jako, że do domu wparowałam przed 17 a na 18.30 joga czyli prawie na styk w przewidzianym czasie (przypomina, przed joga nie powinno się jeść 2 godziny), więc nie było czasu na przyrządzanie posiłków. Do tego koniecznie już po tych wcześniejszych wyziębiających rzeczach chciało mi się ciepłego. Jedyne co mi przyszło do głowy i było dostępne w domu:
17.00 Jajecznica aż z trzech jajek ale malutkich, bo zakupiłam klasy "0". Drogo ale wczoraj się naoglądałam programu o tym co trzeba jeść i taki był skutek.
Pomidor
Kromka chleba "królewskiego" tzn zdrowego w skrócie razowy z płatkami owsianymi i jakimiś tam innymi wynalazkami.

Potem znów było wszystko na tępo. Prysznic, suszenie głowy i inne. Przy okazji było tak jak rozmawiałyśmy Haneczko. Normalnie "nie mam czasu" by zrobić jedną rzecz ale jak jest presja i faktycznie tych rzeczy trzeba zmieścić więcej to się człowiek mobilizuje i umie.

18.30 wreszcie spokój, brak pośpiechu wręcz błogość (czyli zajęcia jogowe)

Jeszcze jedna rzecz mi przyszła do głowy. Chyba na dobre energia mi wraca, bo już 3 dzień po pracy nie spałam ;)


Ostatnie imieniny.... w tym miesiącu ;)

Dziś imieniny koleżanki także w menu uwzględniono słodki poczęstunek

 
1-sze śniadanie: kawa, mały kawałek sernika z brzoskwinią, mały kawałeczek czekoladowego ciasta z wiśniami, 1 cukierek w czekoladzie :)
2-gie śniadanie: wiejski lekki, 1/2 grahamki, 1 cykoria
Przegryzka: kubeczek kefiru
Obiad: rosołek z odrobiną makaronu, marchewką + kurczak z rosołu
Kolacja: cykoria, kukurydza, odrobina majo + galaretka z mięskiem kromka pełnoziarnistego z szynką + 3 rzodkiewki

 



Nastrój OK chociaż pochmurno ale dobrze że przynajmniej deszcz nie pada jak wczoraj.

Aha... mam na sobie spodnie które kupiłam jakiś miesiąc temu i były takie "owszem owszem" a dziś luźne nawet w udkach
 

Miseczka z tym rosołkiem działa jak słoneczko ;)... rozświetla cały post ;) 


Podsumowanie dnia... 20.00
Rosołek był pyszny :) Jutro powtórka z rozrywki a w sobotę będzie pomidorówka ;)
Zupiara jestem i już. Wolę zjeść miseczkę zupy niż tradycyjny obiad czyli ziemniaki, mięso i surówka.
Rowerek --> 20 km 
Stepperek --> 10 min
Prysznik wzięty... piję herbatkę jaśminową i jest OK 



Haneczko co z Tobą? :( 

środa, 19 października 2011

Po miesiącu...

...czyli dziś rano jak weszłam do łazienki było tak:
     
Dorwałam jednak skubaną i wlazłam na nią. Rezultat:
122,1 kg czyli minus 4,5 
W centymetrach mniej niż u Haneczki, ale z tych największych 4 cm w biodrach też się cieszę.
Taki w kratkę był ten miesiąc i też się dziwię, że wytrwałyśmy. A może właśnie dlatego...
Kopenhaskiej miałam dość po paru dniach. Inne diety też szybko przechodziły w zapomnienie, to może właśnie te słabości sprawiły, że byłyśmy silne i tyle wytrwałyśmy... 
Najważniejsze, że jakieś wyniki są. Bo jak było by na wadze tyle co miesiąc temu to chyba obie byśmy się załamały okropnie. A tak z dozą optymizmy zaczynam nowy miesiąc.





Żarełko dnia:
6.00 szklanka "herbatki imbirowej" tzn woda, imbir, sok z cytryny, nieco miodu. Nie  było mleka w domu dlatego nie zjadłam płatków. Nie ma jednak tego złego co by na dobre nie wyszło. Bo to cudowny napój jest, działa rozgrzewająco przed wyjściem na ten już paskudny dwór no i przyśpiesza metabolizm.
7.00 płatki z mlekiem
9.30 mozzarella, pomidor, rzodkiewka sos
13.30 Potrawka z kurczaka z makaronem
17.30 croissant i parę łyżeczek jogurtu naturalnego


Będę się jeszcze rozpisywać odnośnie jedzenia :)

A zacząć muszę od wczorajszego wieczoru. W ramach tego nic nie robienia wzięłam gazetę i zaczęłam czytać ten artykuł z październikowej Claudi "Dieta dla miłośników jedzenia i picia :)".
Bardzo mi się podobał wstęp, bo to jest to co wiemy ale nigdy w słowa nie umiałam tego ubrać. Aż zacytuję na przyszłość :):
"Badania naukowe dowodzą, że chudnie się szybciej i efekty diety utrzymują się dłużej, jeśli jemy, nie odmawiając sobie wszystkiego, bez ciągłych wyrzeczeń. Gdy posiłek nam smakuje, rozkoszujemy się jedzeniem, mózg szybciej włącza "sygnał sytości". Jeśli natomiast dieta nas frustruje, zmuszamy się do niej i niemal z obrzydzeniem patrzmy na talerz , to pokusa, by ją przerwać i wrócić do dawnych nawyków żywieniowych, jest ogromna. A gdy już jej ulegniemy, podświadomie staramy się wynagrodzić niedawne wyrzeczenia  nakładamy większe porcje przymyków i ... oczywiście tyjemy." (autor tekstu Elżbieta Wichrowska)

O słodyczach przeczytałam w miarę spokojnie. Jednak przy makaronach dostałam ślinotoku i w głowie krążyłam myśl jaki to ja mam makaron w domu by go natychmiast ugotować. 
O 21.00 wyruszyłam do kuchni. Będę gotować makaron! Za nim znalazłam garnek, makaron, za nim się woda zagotowała, trochę "ostygłam". No przecież jutro dzień ważenia. Taka pora. Nie mogę się najeść makaronu!! Skoro jednak już ta woda się gotuje to może wykorzystam ten fakt i upichcę zdrowy obiad na jutro do pracy. Bo to że dziś w pracy obiad zjeść musiałam to było oczywiste gdyż prosto z pracy podążałam do dentysty. W planach była chińszczyzna, ale po co jak mogę wykorzystać zryw na zdrowy posiłek. Baa Zryw zrywem ale znów aż tak bawić się w gotowanie nie lubię. Zatem stanęło na co połączy makaron, zdrowie, szybkość i łatwość wykonania. Poniżej krok po kroku tej prościzny znów na przyszłość jak znów najdzie mnie ochotę i żeby nie szukać przepisu "co tam było i jak".



fot. ze str. jednocześnie z następnym przepisem do wykorzystania
http://trufla3gotuje.blox.pl/2010/02/Potrawka-z-kurczaka.html
POTRAWKA Z KURCZAKA

Składniki na dwie osoby
- 450 ml bulionu ( ja robię z kostek warzywnych)
- kawałek imbiru
- 1 łyżeczka czarnego pieprzu ziarnistego
- 300 g filetu z piersi kurczaka
- 75 g makaronu długi pełnoziarnisty
- 150 g mrożonego groszku
- 1 łyżeczka pesto
- sól, pieprz


W przeliczeniu na 1 porcję: 383 kcal


1. W rondlu podgrzać bulion warzywny. Obrać imbir, rozgnieść w prasce do czosnku i wrzucić do bulionu, dodać zmiażdżone ziarnka pieprzu. Kiedy bulion zacznie wrzeć, włożyć filet z piersi kurczaka i gotować pod przykryciem ok 10 minut. W tym czasie rosół nie może wrzeć, ale lekko "pykać". Następnie wyjąć mięso i ostudzić.

2. Bulion ponownie doprowadzić do wrzenia, wrzucić makaron i gotować ale dente, dorzucić zamrożony groszek i krótko zagotować.

3. Pokroić mięso w kostkę, wrzucić do bulionu. Dodać pesto, zamieszać, wszystko doprawić solą i pieprzem.
Ku mojej przestrodze: przyprawy muszą być wszystkie, nie omijać imbiru czy pesto bo będzie nie dobre.

Jak to ugotowałam to się zastanawiałam, czy to w ogóle da się zjeść. Bo rzadko zdrowe równa się pyszne. I fakt pyszne to nie było ale bardzo dobre. Choć wyglądu to nie miało w ogóle. Przez te pełnoziarniste kluski miało ogólnie taką burą barwę. 

No i słówko o kolacji. Croissant! Byłam w Lidlu na odpowiedzialnych zakupach na zdrowe jedzenie na najbliższy czas i przechodziłam koło nich. Takie pachnące i w ogóle. No i mąż chciał. No i przecież nagroda może jakaś być itd. Z poprzedniego odchudzania pamiętałam, że takie specjały trzeba jeść z kefirem, a że go nie było to się przełamałam do tego jogurtu. W tamtej diecie dość często była słodka bułka z kefirem. Przez to wiedziałam, że niedługo coś takiego zjem i mnie nie ciągnęło. Muszę teraz też od czasu do czasu dorzucić takie rzeczy. Inna sprawa, że najlepiej jak był by to drożdżowy wypiek a nie croissatn i na drugie śniadanie, a nie na kolację. Ale nie czepiajmy się szczegółów ;)

Dzień pomimo tradycyjnych nerw w pracy, cierpienia u dentysty kończę w dobrym humorze. Na jutro też taki zamawiam i dla siebie i dla Ciebie Haneczko :)