środa, 5 października 2011

"Zanielona" ale nie rozanielona ;)

Waga 123,2 tj - 3,4

                                  Zgodnie z zaleceniami Haneczki dziś przybieram taką postać :)

Jak widać poniżej, znów se popisałam, a zrobiłam co innego, czyli i tak rano weszłam na wagę. Dzień bez wagi, dzień stracony!! Wiem, że to jest wbrew logice i powszechnym zaleceniom to codzienne ważenie. Nic na to nie poradzę, że jest to silniejsze ode mnie i jak się zapomnę rano zważyć to czegoś bardzo poważnie mi brakuje.

Dzień zaczęłam kulturalnym śniadankiem:

Żarełko dnia:
7.00 płatki owsiane na mleku z migdałami i łyżeczka miodu
10.00 1/2 kajzerki, odrobina masła, liść sałaty, 1/2 pomidora, 1/4 papryki


16.00 ziemniaki, jajka sadzone, sałata z rukolą i śmietaną
20.00 dwie kostki czekolady gorzkiej z advocatem


Wieczorem:
Miałam właśnie zacząć, że coś jako temu aniołowi to mi skrzydełka opadły, a tu patrzę Haneczko u Ciebie dokładnie to samo stwierdzenie.
Już zaczęły więdnąć w pracy. Znów był nerwowy bardzo dzień, jak zresztą cały tydzień. To co Ci pisałam, że muszę się w końcu wyspać, to był widać pierwszy sygnał.

Drugim był obiad. Niby zgodnie z planem menu. Ziemniaki wszakże obierał mój mąż przy czym udziału w konsumpcji nie miał, a ugotował dość imponującą ilość. I tak zjadłam tyle co powinnam. I zamiast zastopować, to tak siedziałam i dosłownie po ociupeńkim ziarenku wpychałam je do buzi. Wszystkich w prawdzie nie zjadłam, ale na tyle, by chwilę później czuć jak rozpychają się w żołądku tworząc uczucie dyskomfortu najpierw fizycznego a potem i psychicznego.
Po obiedzie miałam jechać do mechanika, ale zadzwonił i przełożył termin na jutro. I całe szczęście (a może nieszczęście, sama nie wiem), bo jedyna myśl jaka przyszła mi do głowy w tym "cierpieniu" to iść spać i nic nie czuć, nie myśleć.

Obudziłam się o 20tej. Głodna jak wilk. Co przecież było do przewidzenia. Jednak nie fatygowałam się myśleniem, jak lunatyk czy nałogowiec, którym w końcu jestem, podeszłam do szafki i sięgnęłam po rzeczoną czekoladę. Następnie nogi mnie poniosły również same przed komputer. Odpaliłam i bezmyślnie zaczęłam się patrzeć w ekran. Nie mam ochoty pisać postu, no bo niby po co - wychwyciłam taką myśl. Może zajrzę do szaf dziewczyn? Eeee, a bo to "szafiarstwo" to w ogóle ma sens?? Dalszych myśli nie zarejestrowałam, ale z pewnością, każda była zdecydowanie na nie, zmierzająca w kierunku bezsensowności świata. Wiem, że też kołatało mi się czy iść dalej spać, czy popełnić prysznic. W końcu zdecydowałam się na to drugie, choć czułam się jak by mnie pod przymusem ktoś pod niego wsadzał.

Wraz ze spływającą wodą trochę wróciła trzeźwość umysłu. Kurna przecież ten blog nie ma mieć tylko samych pozytywnych relacji i sukcesów. Chyba trzeba tu opisywać wszystkie emocje, nie? W końcu tych gorszych dni jest przeważnie zdecydowanie więcej.  Haneczka napisze wieczorem jak wykonała zadanie a ja co, nie potrafię się przyznać do swojej głupoty? O nie, tak nie może być! Zatem piszę.

Znów im dłużej piszę, tym bardziej sama siebie przekonuje, że nie można się tak od razu poddać i popaść w  marazm. W końcu jak napisałam wyżej moje jedzenie to nałóg, a jak nie zwalczę nałogu to on zwalczy mnie!! Ciebie Haneczko zresztą też. Choć wiem, że Ty pomimo tego spadku fory, w diecie umiesz się utrzymać i nie jesteś aż tak beznadziejny przypadek jak ja. Także Haneczko skrzydełka do góry. Nie możemy się poddać!! Nigdy w życiu!!

U mnie ogłaszam tęczę po burzy na znak nadziei, że już będzie dobrze.


2 komentarze:

  1. Haneczko "Aniołeczku" ...żarełko zapowiadało się dobrze :)... a gdzie reszta?

    OdpowiedzUsuń
  2. O i widzę, że wszystko jest OK, nie ma to jak wywalić z siebie to co się tam skumulowała przez cały dzień :)
    U mnie skrzydełka lekko w górę poszły a u Ciebie cudna tęcza :*

    OdpowiedzUsuń