Tydzień owocował w imieniny. Coś co z założenia jest fajną rzeczą w obecnych okolicznościach nie było specjalnie porządne. Może jak bym miała inny charakter i umiała się oprzeć pokusom byłaby inna dyskusja. Ale nie umiem.
O wtorkowych pisałam na bieżąco. Było jak było.
W środę "poprawiny" jak też widać z relacji nie takie złe w skutkach.
Czwartek to święto Artura, wyszłam bez szwanku tylko dlatego, że nie byłam na poczęstunku ;)
Piątek Maryja miała nas gościć jednak przełożyła na przyszły tydzień. Także jeszcze następne starcie sama ze sobą mnie czeka.
Wreszcie dziś. Teściowa. Jak każda mama staje na wysokości zadania i dzieci dokarmić potrafi. Do tego jest mistrzynią w pieczeniu ciast. Także ta bitwa była najtrudniejsza. Z punktu widzenia kaloryczności nie było zbyt rewelacyjnie. Z punktu widzenia, walki wychodzę z niej zwycięsko pomimo, że z paroma ranami.
Żarełko dnia:
10.00 1/2 kajzerki, masło, 2 jajka na miękko
14-15.30 1 ziemniak, 1/2 schabowego, 1/2 małego gołąbka, łyżka marchewki, łyżka sałatki z selera
1 kawałek szarlotki, 2 małe wafelki własnej roboty
19.00 plaster żółtego sera z keczupem
Haneczko nie było tak źle.
OdpowiedzUsuńZresztą nie możemy "przesadzać z dietą" ;)... bo inaczej to trzeba by na czas jej "stosowania" zamknąć się w klasztorze ;)
Najważniejsze, że nie "popłynąć" następnego dnia... a wierzę że tego nie zrobisz :*