poniedziałek, 17 października 2011

I znów od początku

Weekend, weekend i po weekendzie. Pod względem jedzenia nie jestem z niego dumna.

W piątek w ramach tych brakujących 500 kcal był grany niestety znów McDonald i znów przez Krzyśka :/

Sobota zaczęła się kulturalnie od 2 jajek na miękko i kromki ciemnego chleba. Obiad też przepisowy, trochę ziemniaków. Kawałeczek gotowanego mięsa z rosołu w sosie chrzanowym, ale ziemniaki bez owego sosu, tyle że mięso było w nim pomaczane. Do tego dużo ruchu na działce. Spacer do sklepu. Grabienie igieł i okładanie róż. Dwie godziny "biegania" do aparatu i przed niego.
Im bliżej wieczora i mniej zajęć tym bardziej głodna byłam. Także był nieprzepisowy podwieczorek w postaci dwóch kajzerek z dżemem. Kolacja to sałatka warzywna z szynką i chlebem (nie liczyłam ile kromek pochłonęłam).

Niedziela. Szybkie ciepłe śniadanie w postacie jak zwykle płatków (dostałam w końcu w większej ilości te które ostatnio mi tak zasmakowały).
O 10.00 byliśmy w Grodzisku na mszy i po niej poczęstunek w postaci krokietów ze szpinakiem i w wersji z mięsem popite barszczem czerwonym. Do tego dwa kawałki ciasta z herbatą.
W domu już tylko "przekąszałam". Znów były płatki z braku chleba i niechęci do gotowania. Potem gruby plaster sera żółtego z keczupem. A na sam koniec parę wafli i batonik.

Dziś pomimo, że nie zerwałam się skoro świt nawet zadowolona jestem z poranka, bo udało mi się zrobić 5 asanek, khapalabati i nawet w domu zdążyłam zjeść płatki :) czyli:
6.00 Granola na mleku
Także w pracy mogłam nareszcie wypić kawę - 
7.30 kawa z mlekiem i kostką cukru -  bo przez te płatki ciągle z nią nie zdążałam. Także w ten sposób spokojnie wytrzymam do drugiego śniadania. Nota bene składniki przygotowane na to karmienie wszystkie zostały w domu więc znów nie wiem co będę jadła. Ale obaczy się.

Dalej jadłam:
10.00 kajzerka z ziarnami, 1/2 puszki szprotek w pomidorach, ogórek zielony
Jako, że koleżance śmierdziało, jak to jadłam, drugie pół puszki nie mogło leżeć za długo zatem o
13.00 drugie 1/2 puszki szprotek, przylepka chleba słonecznikowego, ogórek.
16.30 trochę ziemniaków, 2 jajka sadzone

fot. Agencja BE&W

Bałam się jak to będzie dziś na jodze przez to moje pykanie w pachwinie i kuśtykanie, ale było spoko. Jak się na początku Oli powie, co człekowi dziś dolega to dobiera tak asany, że nie ma skutków ubocznych a jest wręcz lepiej. Nawet było "pobieranie Energi" i przykładanie jej do bolących miejsc :)
Na marginesie, była asana na bolące kolana, ale to trzeba przy drabinkach robić.
Tyłka mi się ruszyć przeważnie nie chce by iść na tę jogę, ale jak już pójdę i potem wracam to jestem happy. Dlaczego tak ciężko czasem się zmobilizować do czegoś co jest tak dobre w skutkach... (raczej retoryczne pytanie). 

Teraz w świetnej formie brykam do łóżeczka. 




2 komentarze:

  1. Haneczko i od nowa... i teraz będzie pięknie ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Haneczko pięknie zaliczony dzień.
    Ależ zazdraszczam Ci tej jogi.
    A jeszcze bardziej cieszę się, że humorek Ci się poprawia po niej.
    Dobrej nocki... I miłego dnia, bo pewnie komentarz przeczytasz rano ;) :*

    OdpowiedzUsuń