sobota, 8 października 2011

Sobota... to jest to co Tygryski lubią najbardziej

W sobotę można wiele...
Można pospać do oporu, można iść na zaległy oblot po sklepach, można spotkać się z kimś sympatycznym, można poczytać książkę, można obejrzeć ulubiony film bez stresu że rano nie wstaniem na fabrykę ;), można poprostu leniuchować... a przede wszystkim jest jeszcze perspektywa kolejnego wolnego dnia :)

Co prawda moje dzisiejsze spanie do oporu skończyło się o 8.15.
Sierściuszki nie pozwoliły spać dłużej dopominając się o śniadanie.
A jak już człowiek wstał, dał kotkom jeść, zrobił siusiu ;)... to już wrócić do łóżka mógłby tylko w indywidualnych przypadkach ;). Niestety takowych od jakiegoś czasu (delikatnie mówiąc) brak :/.

Pogoda nie nastrajała do wysadzania nosa z domu ale brak było dwóch składników na dzisiejszy obiad, a mianowicie zielonej papryki i otrąb.
Najchętniej zakopałabym się pod kołderką z książeczką ale z QuoVadisem jakoś nie miałam dziś ochoty spółkować ;).
To też zjadłam śniadanko, wypiłam herbatkę i wyszłam.
Pierwsze kroki skierowałam do księgarni :) i od razu wiedziałam co wezmę ze sobą do domu ... "Oliwkowa farma" Carol Drinkwater. Plasticzek podany Panu sprzedawcy i książeczka już jest moja i ląduje w reklamóweczce. Nawet deszczyk padający nie był w stanie pogorszyć nastroju :)






Kolejne kroki w kierunku wypożyczalni płyt... Tu podałam Panu karteczkę i dwa filmy na 24 godziny są moje ;)





Ostatni punkt programu... sklep osiedlowy (chociaż jakby tak dyrekcja tych delikatesów dowiedziała się, że tak go nazywam to kartę klubu konesera już bym pewnie straciła ;) ).
Papryka zielona hop do koszyka, otręby hop do koszyka, ser feta hop do koszyka, maca hop do koszyka, banany myk do koszyka i pestki dyni myk do koszyka.
O i kogo spotykam??? Haneczkę :D też jest na zakupach ze swoim małżem ;)



A w ogóle to miałam dziś ambitne plany  a mianowicie wymiana garderoby letniej na zimową.... wrrrrr nie lubię tego. Pewnie dlatego, że mieszkanko małe i nie bardzo jest gdzie to wszystko poprzekładać. Trzeba naprawdę pokombinować :/

Póki co kalafior i marchewka się gotują :) bo na obiad będą kotlety z kalafiora.
W razie co jest jeszcze w lodówce wczorajsza meksykana jakby kotlety były niezjadliwe ;)

No to co w dzisiejszym menu:
1-sze śniadanie: sałatka z tuńczykiem: tuńczyk w sosie własnym, kukurydza konserwowa, ogórek kiszony, pół łyżki majonezu; cykoria + herbata jaśminowa
2-gie śniadanie: 1 szklanka mleka 1,5%, 20g paluszków z rozmarynem i solą (HappyVi)
Obiad: kotlety z kalafiora + no właśnie nie mam pomysłu z czym to zjeść... może sałata z jogurtem albo surówka z marchewki w sosie jogurtowym (gotowiec z pojemniczka)
Podwieczorek: gruszka
Kolacja: .... póki co nie mam pomysłu... byle bym nie zaszalała ;)


Podsumowanie dnia:
Kotlety z kalafiora --> nie moja bajka, nie tego oczekiwało moje podniebienie
Rowerek --> 23 km
Kolacja --> nie jem bo nie jestem głodna
I love you Phillip Morris --> obejrzane, dziwny ;)

2 komentarze:

  1. Coraz dalej śmigasz na tym rowerze :)
    Ciekawa jestem recenzji z książki jak ją przeczytasz.

    OdpowiedzUsuń
  2. Haneczko poczekaj aż przyjdą majty i przede wszystkim będą działać ;)
    A książki też jestem bardzo ciekawa.

    OdpowiedzUsuń