niedziela, 15 kwietnia 2012

Dzień pod znakiem kijków

Cały post mogłabym streścić jednym zdaniem: jedzenie do bani :( ale byłam na kijkach!! :):). Nie będzie jednak tak krótko, będę się rozpisywać dalej :)

Na śniadanie zjadłam:
2 parówki typu cienkiego, odtłuszczonego z kromką chleba - i to było by jeszcze OK ale potem dorwałam się do kawała miodownika - niestety nie był tak pyszny jak zawsze ale go pochłonęłam i tak z przyjemnością, popijając obficie kawą

Moje kijki uwiecznione jeszcze zimą,
dziś już były inne okoliczności przyrody :)
Od razu po śniadanku chwyciłam za swoje kijki i ruszyłam w trasę. 
Dziś w większości "zwiedzałam" wieś a nie jak ostatnio ostępy leśne, także żadnych dzikich, żywych stworzeń typu sarna nie spotkałam. Za to była masa burków, azorków i innych przydomowych piesków "radośnie" ujadających na widok dziwnego człowieczka podpierającego się patkami :) Ludzi na szczęście było brak. Nie spotkałam też żadnych większych oznak wiosny. Fakt było znacznie cieplej niż na ostatniej mojej wyprawie. Momentami dobiegał mnie piękny śpiew skowronka czy innego "trelownika". Mijałam pięknie zorane pole ze śmiesznymi strachami na wróble królującymi nad tymi czarnym połaciami. Świeżej zieloności było nie wiele. W mieście przed blokiem widać piękną żółtą forsycję, a tutaj ledwie pączki na gałązkach.
Jednego było w bród (już jak szłam znów w lesie): ŚMIECI!! Normalnie nie wiem co bym robiła takim ludziom co tak bezmyślnie wyrzucają co popadnie, gdzie podpadnie. 
Na początku pogoda była świetna do takiego ruchu. Nie za ciepło nie za zimno. Słońce nie dawało po oczach także szło się bardzo przyjemnie. Po pół godzinie zaczął padać dość spory deszcz i nasilił się wiatr, ale byłam przygotwoana na taka okoliczność czyli odpowiednia krótka, kalosze i czapka z daszkiem, i w związku z tym nawet to nie przeszkodziło mi czerpać satysfakcję z wyprawy. 
Na prawdę wróciłam HAPPY. Po godzinach siedzenia w biurze i potem w domu z przyjemnością wdychałam powietrze. Cieszył mnie nawet ten deszcz. 
Ze statystyk: 
czas marszu 1:02:19
średnie tętno: 127 (wyszło akurat choć na początku jak się dorwałam "jak głupi do sera" to szłam za szybko i miałam tętno ponad 140, jednak "kondycja" sama to szybko zweryfikowała i zeszłam do 120)
spalone kalorie: 571 !! 
szacowany, przebyty dystans: 5 km
Pomimo, że wróciłam zmęczona i spocona to na prawdę szczęśliwa. Teraz będzie dalej przyjemnie bo będę (zasłużenie ;))odpoczywać :)

Życząc dobrej niedzieli, żegnam się z Wami :)

4 komentarze:

  1. fajne zdjęcie:) moja mama też uskutecznia kijki, ja nie mam kompana niestety a sama nie chcę:p pozdrawiam i wytrwałości życzę:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, w mieście to też jakiś bym chyba nie miała odwagi, ale na odludziu to jest super.
      S Twoja mama sama chodzi? No bo może z mamą mogłabyś...? )
      Pozdrawiam serdecznie

      Usuń
    2. mama chodzi ale nie w WAwie :)

      a mi właśnie odwagi brakuje bo ludzie z kijkami dalej budzą sensację na ulicach:P

      pozdr

      Usuń
    3. A to zmienia trochę postać rzeczy :) I masz rację, w mieście to jakoś dziwnie, też sama bym się nie zdecydowała więc Cię rozumiem. Może inny sposób na ruszanie? :)

      Usuń