piątek, 30 września 2011

Dzień 12

Waga: 123,5 tj. - 3,1

Dziś dzień zaczynam w zupełnie innym humorze. Nie tylko dlatego, że waga pokazała troszkę mniej. Dużą role też odegrała wczorajsza joga.

Sesja były takie jak lubię. Mocno nastawione na sposób wykonania. Babeczka sporo nam poopowiadała. Zdradziła 5 asan do codziennego wykonywania w domu, które mają przywrócić równowagę we wszystkich czakrach. Nakręcona planowałam wstać dziś skoro świt i od razy wprowadzić w życie. Jednak jak to bywa w takich przyadkach: zaspałam :( Nie odpuszczę. Będzie to pierwsza rzecz jaką zrobię po powrocie do domu. Wracając jednak do wczoraj. Wychodziłam z sesji jeszcze bardziej rozluźniona, jednocześnie czując jak by każdą komórkę ciała. Nie jak po aerobiku, że chce Ci się płakać, bo mięśnie bolą, czujesz zmęczenie. To było bardzo przyjemnie uczucie świadomości swojego ciała. Nawet w fotelu samochodowym inaczej siedziałam. Zwykle na to nie zwracamy uwagi. Wsiadamy. Jedziemy. A tym razem czułam taką symbiozę z fotelem. Skręty tułowia by spojrzeć za siebie nie sprawił żadnego problemu (zawsze w tym manewrze wstrzymywałam oddech, sapałam, nie naturalnie próbowałam nagiąć ciało, które się nie chciało poddać).

Padły na zajęciach słowa, które na pewno powinno się odnosić nie tylko w trakcie wykonywania ćwiczeń. Kochaj swoje ciało. Traktuj je jak najukochańsze miałe dziecko, któremu nie chcesz zrobić krzywdy. Bądź mu wdzięczne, za to na ile wykona dane zadnie. Nic na siłę. A ono odwdzięczy się taką samą miłością. I miałam tego żywy dowód.

Dziś rano spodnie ułożyły się nieco inaczej na moim wielkim bruszysku. pomimo, że to kropla w morzu potrzeb, pomna słów, jestem jemu wdzięczna, że jednak docenia mój wysiłek i trochę się zmienia. Czuję się lżejsze. Choć bardziej w duszy niż na ciele. Jednak i ono ma inne siły witalne.


Żarełko dnia:
6.30 - 1/2 grahamki, masło, 125 g sera białego, 1 łyżka jogurtu brzoskwiniowego
9.30 - j.w
12.30 - orzechy w batonie (dla nie wtajemniczonych, to są całe orzechy laskowe, bądź nerkowce - do wyboru - scalone jakimś syropem na kształt batonu, takie cudo ma 40 g i 224 kcla. Kosztuje tyle co dwa Pawełki którymi się do tej pory raczyłam. Kalorii ma nie wiele więcej no ale bardziej pożywne jest. Tyle w temacie :))
15.30 - palaka spinach i garlic nan - czyli szpinak i indyjski placek
19.00 - 2 kromki ciemnego chlega z cieniutkimi plasterkami sera żółtego
Ostatni posiłek oczywiście był ponad planowy. Siła piątku? Nerwy na męża? Nie wiem co dokładnie zawiodło mnie do kuchni i pokierowało moimi rękami by takie kanapki przygotować.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz