poniedziałek, 6 lutego 2012

Pragnę napisać, że...

...dziś jestem wprost zachwycona spacerkiem. Od razu złapałam rytm. W trakcie marszu puls nie spadał poniżej 126. Skąd więc ogólny puls spaceru jest niższy? Ponieważ dwa razy stawałam jak wryta. Piękny, lekko ośnieżony las. Miejsce gdzie drzewa rosły bardzo rzadko. Już i tak zjawiskowy widok skąpany tych ostępów w słońcu, gdy tu nagle mój wzrok pada na dwie sarenki chyżo podskakujące, w nawet nie tak dużej odległości ode mnie. Trwało może to pół minuty jak tylko zobaczyłam ich zadki znikające w oddali. Jednak nie mogłam ruszyć z miejsca. Nogi nie chciały się zgrać z rękoma, kijki dziwnie plątały, na domiar złego założyłam czapkę z daszkiem, by chronić oczy od słońca a ta uparcie opadała mi prawie na nos. Jakoś udało mi się pozbierać. Znów wpadłam w rytm. Po pół godzinie zawróciłam. 
źródło
Byłam już całkiem niedaleko domu. A tu w bocznych redlinach wykarczowanego lasu znów ujrzałam biały kuperek jakiejś sarenki. Sza nienerwowo, wzdłuż drogi, którą też i ja podążałam. Chyba obie w tym samy czasie odkryłyśmy swoje istotnie. Bo ja znów stanęłam jak wryta a i ona zwolniła i obróciła pyszczek w moją stronę. Chwilę mierzyłyśmy się wzrokiem, po czym ona dała nura w las po przeciwnej stronie drogi, dołączając jednocześnie do dwóch swoich towarzyszek. Znów parzyłam jak się oddalają. Znów nie bardzo wychodziło mi ruszenie się z miejsca. Głowa jak na sprężynie latała dookoła,  bo może je jeszcze gdzieś zobaczę . I faktycznie. Za chwilę, już w trochę dalszej odległości ponownie przecięły mój szlak i przeskoczyły na drugą stronę drogi. Więcej ich nie widziałam... 
Żałuję, że nie miałam aparatu. Choć z drugiej strony i tak pewnie bym nie zdążyła cyknąć fotki a tak przynajmniej nacieszyłam wzrok niecodziennymi widokami, zamiast w panice szukać i ustawiać aparat.  
Hmmm, a może następnym razem jednak wezmę na wszelki wypadek aparat ;) No i koniecznie inną czapkę, bo przez tę dużo dziś straciłam i widoków i nerwów :)

Tak na marginesie, to puls poniżej 120 nie schodził mi ze 3 godziny. Bo wcześniej walczyłam z czyszczeniem pieca, przekładaniem węgla z kąta w kąt i używaniem siekierki. 
Także teraz zmęczona ale szczęśliwa siedzę z kubkiem gorącego imbiru z cytryną i na żywo dzielę się tymi małymi przeżyciami.


Statystyki z dzisiejszych kijków:
Czas marszu: 1:00:12
Średni puls: 123
Spalone kalorie: 515

4 komentarze:

  1. O jak ja Ci zazdroszczę! Bosko:-) A mi jeszcze te kijki nie idą:-) dopiero raz byłam na lekcji:-) i gubiłam trochę kroki - oni chodzą tak szybko! ale jeszcze raz i ja będę śmigać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Początki zawsze są trudne :) Dokładnie, będziesz następny razem śmigać jak reszta :)

      Usuń
  2. imbir to przyprawa, ciekawe jak ją ciecz przemieniłaś (:

    OdpowiedzUsuń
  3. Imbir za nim się wysuszy i stanie przyprawa jest całkiem fajnym korzennym warzywkiem :) I ten korzeń surowy się ściera na tareczce zalewa wrzątkiem i pije. Ale może więcej napiszę w poście z przepisiekiem na moją ulubioną wersję :)

    OdpowiedzUsuń