środa, 15 lutego 2012

Cywilizacja? Walentynki? Gorzkie żale ? - jak by to zatyłować...??!!

Co mnie podkusiło, że chciałam wracać do cywilizacji??!! Po co??!!
Cieszyłam się nią do kupy może pięć minut. Najpierw jak zobaczyłam zasięg na telefonie. Potem jak w pełni ubrana, umalowana ze świeżą fryzura wkraczałam do pracy.
Potem było tylko gorzej. Nie. Pierwsze oznaki były już rano jak budzik nie pozwolił pospać i musiałam się zerwać o piątej rano. No i wracamy do tego „potem”:

- W pracy. To, że robota nie ruszona będzie czekać na mnie to wiedziałam, bo od dawien dawna ja zastępuje wszystkich po trosze a mnie nikt. Wiem, że uważają, że i tak mam mało roboty. Wg mnie mamy po równo, tyle, że specyfika każdej działki jest inna. Nie wdając się w szczegóły - bo tu by można całą polemikę napisać i ile punktów patrzenia, tylko punktów widzenie - przyszłam z planem jak się z tym uporać. A tu „Zonk”. Nie ma kiedy wdrożyć planu, bo nowe zadania i wszystko na cito. Wychodzi na to, że zwaliłam też jedną sprawę i nie wiem jak się rozwinie sytuacja. Ogólnie atmosfera napięta. Chyba faktycznie nie umiem sobie radzić w sytuacjach stresowych, lubię robić w zgodzie ze swoim harmonogramem, a nie … Ale nie o tym miało być. W każdym razie w pracy zapiernicz. Muszę z większym zaangażowaniem, zacząć powtarzać mantrę "pogódź się z sytuacją, wszystko i tak kiedyś minie".

- Po pracy do mamy. Doba jakoś się znacząco skurczyła.

- I następne uroki „cywilizacji” a mianowicie korki. A przy dzisiejszych opadach to już rekordy były bite. Trasę którą powinnam pokonać w godzinkę z haczykiem jechałam 3,5 godziny!!!  Ponad 10 godzin w robocie. I powiedzcie kiedy ja mam mieć na coś czas?? Także niestety pewnie dalej będę zaniedbywać blog :(

Ta sytuacja niezgodna z moim ustalonym wcześniej rytmem odbija się też na moim jedzeniu. Widać to było już, jak zaczęłam prowadzić tego bloga. Bywałam rzadziej na tym ciuchowym. Potem się trochę unormowało i robiłam to już z rozpędu, a energia skumulowana była na prawidłowym jedzeniu i siłowni. Teraz nie  mam czasu na żadne z powyższych. Na siłownie nie mam kiedy iść, na kijki jak dojadę do mam za późno. Poza tym widać potrafię się oddawać tylko jednej czynności na raz która zaprząta moją głowę. Niby przygotowuje posiłki zgodnie z przewidzianym menu. Nie zawsze jednak na tym poprzestaję, albo w ostateczności zamieniam na coś innego. Jedzenie w pracy obiadów też mi obrzydło (jeszcze bardziej moim koleżanką które nie kryją niezadowolenia, z woni jakie roztaczam). Gdyby był jakiś pokój socjalny... Ale nie ma i też biję się z myślami co z tym fantem zrobić i co w ogóle dalej. Zaraz kończy mi się abonament, a kwoty jaką sobie życzą za 3 miesiące bez zniżek nie jest dla mnie do wydolenia. Szkoda mi zrezygnować (choć pomału to właściwie tak czynię). Ogólnie nie wiem "jak to wszystko ugryźć", "co zrobić z tym fantem".

Jak widzicie jestem zdecydowanie w nie najlepszym humorze i na prawdę zmęczona.

Żeby nie było tak wszystko na nie, w Walentynki miałam jedno miłe zdarzenie. I nie, nie będzie związane z miłością :) Jadąc do mamy musiałam wpaść po zakupy. Wybrałam supermarket po drodze. Przechodziłam koło Douglas'a. Z okazji Walentynek robili makijaż i poprawiali fryzurę za free ku uciesze facetów na późniejszej randce. Skorzystałam. Bardzo podobał mi się make up, który mi zaaplikowano. Zresztą bardzo fajne dziewczyna mnie malowała. Miałam coś tam zanotować z jej cennych rad, ale w ferworze zapomniałam. Fryzjerka wyprostowała dodatkowo włosy. I wychodziłam w bardzo dobrym humorze. Poniżej fotka z telefonu w trakcie upiększania kosmetykami (potem było "doprostowywanie" :)). Po powrocie do domu próbowałam cyknąć fotki makijażu, ale niestety oświetlenie nie pozwoliło oddać jego uroku. Jak znajdę czas muszę się zastanowić czy się jakieś "zdjątko" nada się na bloga ciuchowego.

A na koniec, życzę wszystkim lepszego humoru i powodzenia. Bo nie wiem kiedy znów tu zawitam...



4 komentarze:

  1. W końcu ktos podziela moje zadnie, że nie da się wszystkiego zrobić w ciągu jednego dnia! Tak doba to za mało, aby pogodzić wszystko!
    Ja łączę się z Tobą w tej okropnej gonitwie, również gubiąc kijki po drodze :-) Kochana, niemniej już tyle za Tobą, że z odchudzania nie rezygnuj:-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Czasem nazbiera się tak dużo że nie można ogarnąć, dobrze że końcówka była miła. Pozdrawiam i wytrwałości życzę

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziękuję dziewczyny za słowa wsparcia. Jak tylko znajdę siłę spróbuje dalej zawalczyć.
    Pozdrawiam Was serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  4. hej, trzymaj się w diecie, tak dobrze ci szło, nie ma co rezygnować!

    OdpowiedzUsuń