Zacznę od dnia wczorajszego. Moja choroba osiągnęła apogeum. Czułam sie fatalnie. Na szczęście miałam urlop i mogłem go jak należy przeleżeć w łóżku faszerując się proszkami i licząc, że dziś będzie lepiej. (jest ciut lepiej).
Martwiłam się jak to będzie z jedzeniem w święta i sądziłam, że to będzie pierwsze duże wyzwanie. No i się pomyliłam. Choroba okazała się jeszcze większą przeciwnością na drodze dietowej. Zawsze jak czułam się źle spożywałam duże ilości różnego jedzenia. To mi w jakiś sposób pomagało.

Dziś również zamierzam trzymać dietę ale tylko do obiadu. Na kolację mam Wigilię Wigilii. Przychodzą teściowe. Także dziś o 18.00 zaczynam Święta.

- więcej soli = pić mniej wody.
- 2 godziny przed obiad czy kolacją wada gazowana lub Colon C
- nie oszczędzać kalorii nic w dzień nie jedząc, jem o z zwykłych porach
- natychmiastowy powrót do diety, automatem wracam do programu po Świętach
- po jednym kawałku ciasta dziennie nie na hura wszystko na raz ;)
- nastawić psychikę na czerpanie przyjemności z jedzenia (choć jeść z umiarem) i żadnego ważenia, ustalić sama ze sobą, że to jest czas stagnacji
A oto cały wykład:
Dla porządku, dziś rano na wadze było: 111,3 kg. Nota bene przez te wzloty i upadki, a raczej upadki jest tyle samo co tydzień temu. Ile będzie po Świętach...??
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz