piątek, 25 listopada 2011

Dzień "pod górę" i pod znakiem parówki

To było do przewidzenie, że tak się skończy... ale po kolei.

Dziś miałam jakiś "kiepściejszy" dzień. Już w dzień trochę kombinowałam co by tu zjeść. Stąd ta bułka z miodem. Jakoś nic mi się nie chciało. Jednak kryzys nie był spowodowany jedzeniem, ale to jedzenie, faktem takiej nudy jakiejś wewnętrznej. Może za bardzo czekałam na weekend a im on bliżej tym bardziej emocje opadają a wręcz popadają w drugą skrajność ... Nie ważne!

Potem było jeszcze gorzej. Wracając do domu wyjazd z Warszawy na odcinku 3 km zajął mi 1,5 godziny. Była już 16.30 czyli po porze karmienia. "Kiszki grały marsza". Pęcherz chciał pęknąć. W akcie desperacji opuściłam korek i skręciłam na stację benzynową. Nie zadowoliłam się tylko toaletą. Na BP są pyszne hot dog'i więc pochłonęłam jednego na ten głód zapijając kawą late. Mogłam wrócić na trasę. 

Korek się ciągnął bez końca. W efekcie przyjechałam godzinę spóźniona do lekarza czyli po 17tej. Lekarz nie bardzo chciał zgodzić się na opóźnioną wizytę. Musiałam czekać do końca czyli do 18tej. Na szczęście o 17.50 wyszedł ostatni pacjent więc łaskawie mnie przyjął. 
Nota bene werdykt po wynikach RTG brzmiał: trzeba żyć "ino" schudnąć (!!??!! nie wpadłabym na to :/) i wzmocnić kręgosłup, żeby gorzej nie było.

Jak by tego było mało przez ten pierdzielony korek i lekarza nie zdążyłam też na jogę, które wyjątkowo była dziś nie w czwartek.

Żeby już gorzej nie było oczywiście idę spać.

Dla porządku:

Żarełko dnia:
6.00 kluseczki z bani z mleczkiem
8.00 Kawa  + mleko + cukier
10.00 parówki, pomidor, ogórek kiszony, ogórek konserwowy, cebula
13.00 kajzerka z ziarnami, masło, łyżeczka miodu
16.30 Hot Dog i mała kawa late



Joga dnia:
5.00-5.20 5          Asan po 11 powtórzeń każdej; 4*40 „odchudzające oddechy”


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz